Na ambonie łatwiej…
Ewangelia wg św. Łukasza 9,7-9.
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A Herod mówił: «Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?» I starał się Go zobaczyć.
Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie, że Dobra Nowina trafia nie tylko do ludzi dobrych, ale także do tych, którzy z Ewangelią nie chcą mieć wiele wspólnego. Właśnie tak było z królem Herodem. Choć nie był wcale dobrym człowiekiem – sam przyznaje, że wydał wyrok śmierci na Jana Chrzciciela – to jednak wiadomości o tym, co czynił Jezus do niego docierały. To, że go nie zmieniały, to już inna sprawa.
Kiedyś myślałem, że tylko ludzie będący blisko Boga czytają Pismo św. Myliłem się. Okazuje się, że po Biblię sięgają także ci, którzy z Panem Bogiem nie chcą mieć wiele wspólnego. Tak jak pewien starszy pan, trudniący się na co dzień oprowadzaniem grup po Krakowie. Od wielu lat jest apostatą, tzn. że przed laty wypisał się z Kościoła, zamykając sobie tym samym drogę do sakramentów i katolickiego pogrzebu. Ale OK, jego sprawa.
Wielkie było jednak moje zdziwienie, kiedy nasz wspólny znajomy opowiadał mi o tym, jak ów pan ciągle czyta Biblię i jak potrafi z pamięci cytować np. św. Pawła. Tyle, że on czyta Biblię tylko i wyłącznie jako książkę historyczną. No właśnie…
Tacy ludzie są wokół nas i wydaje się, że jest ich wcale nie mało. Co my, uczniowie Jezusa, mamy tutaj do zrobienia? Okazuje się, że bardzo wiele. Najpierw sami musimy się formować, zdobywać wiedzę, pogłębiać wiarę, itp. Ale to nie wszystko. Musimy także odważnie mówić ludziom o Jezusie. Musimy iść do ludzi, którzy zdają się być głusi na Dobrą Nowinę i mówić, mówić, mówić. W ten sposób – nawet jeśli będzie się wydawało, że to nasze mówienie jest jak grochem o ścianę – możemy sprawić, że jednak ta czy inna osoba zada sobie w głębi serca jakieś pytania. Herod też pytał. Więcej, te pytania go niepokoiły, wzbudzały ciekawość, bo ,,chciał Go zobaczyć.”
Trzeba więc to Słowo Boże siać. Siać jak ziarno ze świadomością, że czasem może wydać plon w najmniej spodziewanym momencie. Ale przepowiadanie Dobrej Nowiny to nie wszystko. Jesteśmy zaproszeni do czegoś więcej. Do czego? Do tego, by głosić Ewangelię przede wszystkim swoim życiem. Ktoś mądrze powiedział, że dla wielu ludzi nasze piękne życie może być jedyną Biblią jaką kiedykolwiek przeczytają.
Zadanie przed nami więc piękne i odpowiedzialne. Nie wolno nam w misji siania Słowa Bożego ustawać, dopóki jest obok nas choćby jeden człowiek, który jeszcze w Jezusa nie wierzy. Wiem, że nie jest to łatwe. Sam tego bardzo mocno doświadczam. Łatwo jest stanąć na ambonie i głosić, głosić, głosić. To jest bardzo proste, bo wiem, że nikt mi nie przerwie, że zacznie polemizować z moimi słowami, nie skrytykuje mojego sposobu myślenia, itp. W kościele głosić jest łatwo. O wiele trudniej te same prawdy przekazywać np. na katechezie, gdzie uczniowie od razu reagują, potrafią zadawać mnóstwo pytań i zasypują swoją argumentacją. Do czego oczywiście mają prawo.
Opozycja wobec Ewangelii nie może jednak nas zniechęcać. To, że ktoś czyta Biblię tylko jako książkę historyczną ani trochę nie zmienia faktu, że w tych natchnionych tekstach jest Słowo samego Boga. Jest tam, nawet jeśli komuś się to nie podoba.