Z proboszczowskiego kalendarza…
Godzina 5.00 – pobudka. Potem kawałek brewiarza. O 6.00 – konfesjonał, o 7.00 ostatnie w tym roku roraty dla dzieci z kazaniem o św. Franciszku – Bogu dzięki, ciągle jeszcze nie wyszedłem z wprawy i mówienie do dzieci sprawia mi radochę. O 8.00 znów spowiadanie – dobrze, że kolejki długie. Niech się ludzie spowiadają, bo jakoś tak dziwnie przeżywać urodziny bez Jubilata.
Potem kwadrans na śniadanie i o 9.00 kancelaria. O 10.00 wprowadzenie do kościoła trumny z ciałem naszego Parafianina, wielkiego obrońcy życia – p. Czesława. Potem różaniec i Msza św. Przewodniczy biskup Jan Zając, ja mówię homilię. O 12.15 wyjazd do Skawiny i uroczystości pogrzebowe na cmentarzu. Zimno, wieje…
Powrót do Krakowa, szybki obiad, dalszy ciąg pisania ogłoszeń duszpasterskich. Troszkę modlitwy i kancelaria. Od 17.30 spowiedź, o 19.00 dalszy ciąg ubierania choinek i przygotowywania szopki (dobrze, że ktoś inny czuwał nad całością). O 19.30 wyjście z Panem Jezusem do chorych. Potem dalszy ciąg prac w kościele: choinki, światełka, przedłużacze, serduszka, miotły… Godzina 20.30 – finito. Teraz już tylko pozamykać kościół, włączyć alarmy. I modlić się, żeby śniegu więcej nie nasypało, bo trzeba będzie rano ścieżki do kościoła odśnieżyć.
Na koniec dnia – modlitwa. Chciałoby się jeszcze coś poczytać, ale… może innym razem. Kupiłem sobie ostatnio nową ksiażkę, ale będzie musiała sobie trochę na półce poczekać. Jeszcze przecież trzeba sobie w głowie i w sercu kazanie na jutro poukładać. Bo choć pracy i zabiegania przed Świętami wiele to ksiądz nigdy o jednym zapomnieć nie może: o tym, że ludzie mają prawo do przygotowanych – przemyślanych, przemodlonych – homilii. Nie byłoby dobrze, gdyby na to w życiu księdza brakowało czasu.
Śpijcie dobrze…