Trzeba obumrzeć po to, by żyć… (Jan 12, 24 – 26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec».
Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze… Można się zastanawiać nad tym, co jest ziarnem, które musi w nas obumrzeć, by wydać plon. Okazuje się, że jest w nas niesamowicie wiele różnych ziaren, które czasem człowiek w sobie pielęgnuje i nawet sobie nie uświadamia, że to małe ziarenko może zamienić się w przysłowiowy kamień u nogi.
Kilka dni temu pojechałem z o. Grzegorzem na Jasną Górę. Obaj mieliśmy wolny dzień (co nieczęsto się zdarza), więc postanowiliśmy odwiedzić Matkę Bożą. Nie godzi się być na Jasnej Górze i nie pozostać na Apel Jasnogórski o 21.oo. Pozostaliśmy więc, by w nim uczestniczyć. Stanąłem sobie tuż za kratami kaplicy Cudownego Obrazu. Nie pchałem się przed Obraz, chociaż z dostaniem się tam nigdy nie miałem żadnego problemu i pewnie tym razem też bym tam wszedł ,,na koloratkę.” Jednak nie. Stanąłem sobie za kratami kaplicy z Obrazem, jednak na tyle blisko, by widzieć to, co działo się w kaplicy. Stanąłem w otoczeniu maturzystów z diecezji tarnowskiej, którzy właśnie wtedy pielgrzymowali do Częstochowy.
W pewnym momencie wyszedł z zakrystii paulin i do księdza, którzy przyjechał z maturzystami powiedział: Księże, potrzebujemy pięciu maturzystów do prowadzenia dziesiątka różańca w czasie Apelu. Powiedział i poszedł. No się zaczęło… Biedny ksiądz dwoił się i troił, by w grupie pewnie ponad pięćdziesięciu młodych ludzi znaleźć pięciu takich, którzy pójdą prowadzić różaniec. Stałem blisko i myślałem sobie: Kurcze, co się dzieje? W czym problem? Przecież na pewno znali tę modlitwę. Przecież przyjechali na pielgrzymkę, po Apelu mieli nawet nocne czuwanie. Gdyby temu księdzu odmówiły dwie osoby, zrozumiałbym. Ale było odwrotnie, odmówiło chyba pięćdziesiąt, a tylko dwie odważnie podeszły bliżej Obrazu i prowadziły modlitwę.
Nie chcę oceniać, ale też jestem księdzem i zawsze w takich momentach pytam się o to, dlaczego tak jest? Dlaczego tym, których nazywamy wiosną Kościoła i przyszłością Ojczyzny tak trudno wyjść z kokonu własnego lęku, strachu, wstydu (koledzy mogli przecież potem powiedzieć, że to obciach), lenistwa i nie wiem, czego jeszcze.
Trzeba, by ziarno naszych lęków po prostu w nas umarło. Jeśli nie obumrze i będzie pielęgnowane, nie będzie z tego żadnego pożytku. Trzeba pozwolić obumrzeć temu wszystkiemu, co w życiu duchowym nas paraliżuje. Trzeba to odrzucić, zakopać, pogrzebać, odciąć się od tego. I prosić Boga, by nasze lęki przekuwał w odwagę, tak bardzo potrzebną nam wszystkim w dawaniu świadectwa naszej wierze.