Jestem na NIE !!!
Święty Tomasz z Akwinu mawiał, że mamy dwa rodzaje uczuć: pozytywne, czyli wszystko to, co w nas jest ,,na plus”: miłość, życzliwość, itp. oraz uczucia negatywne ,,na minus”: niechęć, złość, nienawiść, gniew, odraza, strach, itp.
Korzystając z mądrości św. Tomasza mogę powiedzieć, że chodząc po Krakowie bardzo często budzą się we mnie uczucia negatywne. Dlaczego? Jednym z powodów jest fakt, że jeszcze nie spotkałem w centrum Krakowa ulicy, na której jakiś sklep, stoisko czy bar nie uderzałby we mnie swoją angielskojęzyczną nazwą. Idę sobie ulicą, patrzę na witrynę sklepową, widzę buty. Podnoszę głowę: Shoe store (o zgrozo!!!). Idę dalej – sklep z owocami, a nad wejściem migający neon z napisem: fruit shop. Biur podróży też już w Krakowie coraz mniej. Ich miejsce zajmują Travel agency. Na Floriańskiej kolejny sklep z kategorii e- cigarettes.
Zastanawiam się, czemu to wszystko służy… Nie mam wątpliwości, że angielskie słowa powinny znaleźć się np. w kartach dań w restauracjach. Kraków odwiedza wielu angielskojęzycznych turystów, więc coś jeść muszą. Niech zatem obok kotleta schabowego pojawi się schnitzer czy pork chop, a obok kompotu compote. Ale żeby sklepy zamiast polskiej nazwy miały tylko nazwy angielskie, to już chyba lekka przesada. Zresztą… nie pamiętam, abym w Barcelonie czy w Rzymie natknął się na jakiś sklep o polskiej nazwie.
Wszystkie Carrefoury i Rossmanny – może i komuś potrzebne – mnie osobiście odstraszają. I pewnie nie dlatego, że mój angielski nie jest rewelacyjny. Bardziej dlatego, że ,,Polacy nie gęsi i swój język mają.” Świat staje się globalną wioską, ale nie wolno pozbywać się tego co nasze, polskie. Bo za to, co polskie kiedyś ginęli nasi. Dlaczego teraz tak łatwo z tego co polskie rezygnujemy?
Osobiście jestem na NIE !!!
bo krakowscy przedsiębiorcy celują w Anglików, Niemców i innych. Polacy są dla nich za biednymi klientami.
Rossmann to mój chyba ulubiony sklep;)
przecież nie tylko tak jest w Krakowie…tu popieram myślenie ksiedza