Być człowiekiem… Takie proste, a jednak takie trudne…
,,Zakonnice nie chcą być dłużej służącymi księży” – taki i jemu podobne tytuły biją od kilku dni po oczach odwiedzających różne portale internetowe. I to wcale nie tylko te tzw. pobożnościowe. Przyznam, że ani trochę nie dziwi mnie taki news. O ile nie należy tutaj uogólniać (bo przecież na pewno nie wszystkie zakonnice, nie wszyscy księża, nie wszyscy biskupi czy kardynałowie), o tyle problem na pewno nie zaczął się dzisiaj i dzisiaj się nie zakończy.
W tym wszystkim – podobnie zresztą, jak na wielu innych płaszczyznach naszego życia – najważniejsze jest to, co nazywamy często tak górnolotnie formacją ludzką. To właśnie ta ludzka formacja, a nie formacja intelektualna, pastoralna czy jakakolwiek inna, jest i musi być w naszym życiu fundamentem wszystkiego innego. Ta zasada obowiązuje każdego, bez wyjątków. Bez względu na to, czy chodzi się na co dzień w fartuchu, w garniturze czy w habicie. Najpierw jestem człowiekiem i powinienem zachowywać się jak człowiek!!! Dopiero potem jestem lekarzem, dyrektorem czy nawet kapłanem.
Problem pojawia się wtedy, kiedy ludzka formacja idzie w odstawkę, a jej miejsce zajmują honory, tytuły i przywileje czyli poczucie, że jestem ważniejszy od innych. Trzeba zauważyć, że takie niebezpieczeństwo bardzo mocno dotyczy duchownych, ale nie tylko. Jednak w przypadku duchownych boli chyba najbardziej. Wielu z nas (ja niestety też) całkiem sporo mogłoby powiedzieć o nieludzkim potraktowaniu np. w konfesjonale czy w kancelarii parafialnej, gdzie ksiądz zwyczajnie nie stanął na wysokości zadania. Zabrakło zwykłej kultury, empatii, dobrzej woli. Niejeden ksiądz mógłby naprawdę dużo nauczyć się od ludzi świeckich.
Mam w pamięci opowiadaną kiedyś przez kard. H. Gulbinowicza z Wrocławia historię z jego rodzinnego domu. Rodzinie całkiem dobrze się powodziło. Wielu obok nie miało takiego szczęścia. Wśród nich jakiś szklarz, który siebie i swoją rodzinę utrzymywał z pieniędzy zarobionych przy wstawianiu szyb w okna. Kardynał opowiadał, że kiedy jego matka widziała, że szklarz zmierza w kierunku ich domu, wołała swoje dzieci i kazała im bardzo dyskretnie powybijać kilka szyb w oknach. Kiedy szklarz wchodził do środka, matka witała go z radością i pokazywała okna, które były bez szyb. Nie chciała odsyłać go z kwitkiem. Nie chciała też dawać mu pieniędzy za nic, by nie poczuł się jak pospolity żebrak. Dawała mu szansę, by te pieniądze po prostu sobie zarobił. Dawała mu jednak coś jeszcze… Przede wszystkim dawała mu poczucie, że jest potrzebny i wyczekiwany. Kardynał wspominał, że nie były to odosobnione przypadki.
Dać człowiekowi poczucie, że jest ważny, że jest potrzebny. Pozwolić mu doświadczyć tego, że praca, którą wykonuje, zasługuje nie tylko na zauważenie i uznanie, ale także na sprawiedliwą zapłatę. Zresztą, kto jak kto, ale duchowni najlepiej chyba wiedzieć powinni, że zatrzymywanie należnej komuś zapłaty za pracę jest jednym z grzechów wołających o pomstę do nieba. Zakonnice odważyły się o tym mówić. Może niebawem przemówią w tym temacie także zakrystianie, organiści, plebanijne gosposie…
Tak czy inaczej: jeśli prawdą jest to, co mówią siostry, dobrze, że mleko w tym temacie się rozlało. Oby tylko za szybko nie przyschło. I oby nikt tej plamy za szybko nie przykrył kolejnym dywanem. Kościół ma się nieustannie odradzać i oczyszczać, a takie sytuacje – choć trudne – są do tego doskonałą wręcz okazją.