Było fajnie…

Wszystko, co dobre szybko się kończy. Niektórzy dopowiadają, że wtedy właśnie zaczyna się coś jeszcze lepszego. I może czasem tak właśnie jest…

Urlop bez wątpienia jest wymysłem i darem Pana Boga. Można przeżywać go na różne sposoby i zapewne każdy z nas ma jakiś swój patent i pomysł na ten szczególny czas. Ważne, żeby spędzać go tak, by po zakończeniu powiedzieć: było fajnie!!! 

Ja po moim dziesięciodniowym urlopie mogę dziś powiedzieć: było fajnie!!! 

Odwiedziłem rodzinny dom. Spotkania z rodziną to zawsze mile i wyjątkowe chwile. Nawet, jeśli ten dom opuściło się ponad dwadzieścia lat temu. Odwiedziłem też bliskie memu sercu kościoły: ten w rodzinnej Wrześnicy, ale też ten w Sławnie, Słupsku i Koszalinie. Nawiedziłem cmantarze, by pomodlić się przy grobach bliskich. Pobuszowałem też trochę w kancelarii sąsiedniej parafii, by w księgach metrykalnych sprawdzić kilka ważnych dat.

Urlop byłby w jakimś sensie niepełny gdyby nie… książki. Długa podróż w obie strony i kilkanaście dni laby pozwoliło mi nadrobić zaległości w czytaniu. 

A, zapomniałbym… Było jeszcze jedno miłe – zupełnie przypadkowe – spotkanie. Spotkanie z moją Polonistką z podstawówki. W końcu – po tylu latach – miałem okazję podziękować za to, co dane mi było wtedy wynieść z lekcji polskiego. A na polskim bywało różnie. Sam nie wiem, ile set razy musiałem pisać w zeszycie ulubione chyba zdanie naszej Nauczycielki: ,,Nie przeczytałem lektury, bo mi się nie chciało.” Dziś wspominam to wszystko z uśmiechem na twarzy i jestem wdzięczny, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu.

No cóż… Prawda jest taka, że to dzięki tamtym lekcjom polskiego dziś nie mam żadnego problemu ani z czytaniem, ani z pisaniem, ani z mówieniem.

Tyle na dziś. Śpijcie dobrze. Dobranoc…