Czym mnie jeszcze zaskoczą ???
Uwielbiam końcówkę roku szkolnego. Wcale nie dlatego, że w końcu niedługo zasłużony urlop (chociaż to też !!!), ale bardziej dlatego, że znów trzeba będzie sprawiedliwym okiem popatrzeć na uczniów i oddać każdemu to, co się komu należy. Nadszedł czas rozliczenia…
Obecne dni to dla mnie czas… zaskakiwania. Tak, tak, niejeden uczeń w tych dniach bardzo pozytywnie mnie zaskakuje. Nagle okazuje się na przykład, że wyuczenie się na pamięć (choć ja nigdy nie każe uczyć się na pamięć, tylko na rozum) siedmiu uczynków miłosierdzia co do ciała czy pięciu nowych (obowiązujących od 13 marca 2014 r.) przykazań kościelnych nie tylko jest możliwe, ale nawet nie jest już wielkim problemem.
To bardzo cieszy… Tak samo jak fakt, że niektórzy są w stanie w ciągu dwóch dni przepisać zeszyt z całego semestru, od linijki popodkreślać wszystkie tematy, zapisać numery katechez i uzupełnić daty na marginesach. Oczy otwieram ze zdziwienia. Można? Okazuje się, że można…
Może ktoś, czytając ten wpis pomyśli: Jaka zołza z tego o. Piotra !!! Można myśleć, co się chce, wolny kraj. Prawda jest jednak taka, że jestem (i mam tego świadomość) wymagającym nauczycielem. Ja sam nigdy nie dostawałem dobrych ocen za nic. Z małymi wyjątkami zawsze miałem wymagających nauczycieli. Teraz właśnie ich najlepiej wspominam. Dzisiaj robię to samo – wymagam. Nie jestem hojnym wujkiem, który za nic na prawo i lewo rozdaje piątki czy szóstki.
Nie od dziś wiadomo, że nauczycieli można podzielić na dwie grupy. Pierwsza to ci nauczyciele, którzy za wszelką cenę próbują udowodnić uczniowi, że ten nic nie potrafi, że gamoń. Druga grupa to ci, którzy na wszelkie sposoby próbują udowodnić uczniowi, że ten jednak coś potrafią. Czas, który teraz w szkole przeżywamy, coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że – choć bliżej mi do nauczycieli z tej drugiej grupy – opłaca się wymagać. Kiedyś może nawet ktoś nam za to podziękuje.