Demon jak pies na łańcuchu…
Ci dwaj – nieznani nam bardziej nawet z imienia – opętani bohaterowie dzisiejszej Ewangelii (Mt 8, 28-34) bardzo dobrze musieli czuć się w tamtejszym środowisku. Swoją dzikością wzbudzali powszechny strach, więc nikt i nic nie był w stanie im zagrozić. Zresztą, już sam fakt, że w okolicy pasły się świnie przekonuje nas co do tego, że kraina ta była miejscem na wskroś pogańskim. Żydzi bowiem – w odróżnieniu od pogan – nie tylko nie hodowali świń, ale nawet uważali je za zwierzęta nieczyste. Opętani czuli się więc w całej tamtejszej okolicy jak u siebie. Wydawało im się, że nikt nie może tego zmienić. A jednak…
Nie bez znaczenia jest fakt, że ci dwaj biedacy wybiegają naprzeciw Jezusa. Zwykle wybiegamy do kogoś, kogo znamy. Nieznajomi wzbudzają w nas poczucie dystansu. Opętani jednak myślą nieco innymi kategoriami. Oni wiedzą, że wybiec do kogoś, to pokazać mu swoją siłę i przewagę. To pokazać, po czyjej stronie jest inicjatywa. Kto rozdaje przysłowiowe karty. To jest metoda złego ducha.
Widać to dobrze także wtedy, kiedy opętani wypowiadają na głos imię Jezusa. W Biblii nazwać kogoś jego własnym imieniem to znaczy mieć nad nim władzę, wziąć go w posiadanie. Zły duch więc łudzi się, że wybiegając z stronę Jezusa i wypowiadając Jego imię, ma nad Nim władzę. Jakże się mylił. Szybko przekonuje się o tym, że w konfrontacji z Jezusem jest zupełnie bezsilny. Bez zgody Jezusa niczego nie może uczynić.
Demon jest – jak mawiał o. Pio – jak pies na łańcuchu. Może ugryźć tylko tych, którzy się do niego za bardzo zbliżają. I to jest Dobra Nowina, którą trzeba dzielić się z innymi. Niech prawda o ograniczoności demonicznego działania będzie dla wszystkich zachętą do tego, by jeszcze bardziej zbliżyć się do Jezusa. Do Tego, przy Którym możemy się czuć naprawdę bezpiecznie.