Droga do domu zawsze mija szybko, szkoda że urlop też…
Po czternastu godzinach i dziesięciu minutach spędzonych w cieplutkim przedziale pospiesznego, wczoraj nad ranem wysiadłem na dworcu w Sławnie. Jak zawsze Rodzice już na mnie czekali. Szybko w samochód (bo na dworze ziąb nieziemski) i do domku. Ciepła herbatka, śniadanko i poduszka – bo jakoś w pociągu spać się nie udało.
A dziś – w Dniu Życia Konsekrowanego – przewodniczyłem Mszy św. w mojej rodzinnej wiosce. W tej samej, w której wiele lat temu stawiałem przy ołtarzu pierwsze kroki. Jako ministrant, lektor, prowadzący scholę…
Przez wiele lat byłem w tej wiosce po prostu Piotrkiem. Dziś nawet od starszych parafian słyszę: proszę ojca. Miłe to, a jednocześnie wymuszające pewną zadumę… nad przemijalnością. Czas pędzi, a my się starzejemy (choć my, młodzi, ponoć starzejemy się wolniej). Już nic nie będzie takie jak dawniej, beztroskie, swawolne.
Nawet teraz, na urlopie, telefony się urywają. To też jakiś znak. I miło, że z okazji Dnia Życia Konsekrowanego wiele osób życzenia przysłało. I miło, że dzwonią z innymi sprawami. Znak, że pamiętają, potrzebują, myślą…
Czy może być w życiu człowieka coś piękniejszego od świadomości, że ktoś o nim myśli i go potrzebuje?
Myślimy i potrzebujemy Piotruś!
Wszystkiego najlepszego dziś i zawsze!
Pozdrowienia z Pszona 🙂