Jeśli młodzi nie przychodzą do kościoła, to…

My, księża ciągle prześcigamy się w sposobach i pomysłach na to, jak przyciągnąć i zatrzymać w kościele dzisiejszą młodzież. Nie jest to łatwe, ale robimy, co możemy. I przyznać trzeba, że pomysłów nam nie brakuje.  Do znudzenia przy tym powtarzamy znany slogan: ,,Jeśli młodzi nie przychodzą do kościoła, kościół przychodzi do młodych.” Bez wątpienia  w tym wyświechtanym powiedzeniu wciąż jeszcze jest bardzo wiele prawdy. Pytanie tylko o to, czy w tym wychodzeniu do młodych cel uświęca środki. Moim zdaniem nie.

Jezus1Nie ukrywam, że piszę ten teks po tym, jak zobaczyłem wczoraj w Internecie skaczącego przed ołtarzem księdza, wykrzykującego hymn pochwalny na cześć Ducha Świętego (i chyba na cześć młodzieży bierzmowanej przy okazji trochę też). Przyznać trzeba, że zrobił to całkiem, całkiem… Problem w tym, że miejsce i czas były zdecydowanie nie odpowiednie. Jak najbardziej jestem za tym, by takie rzeczy robić – sam z młodzieżą tańczyłem belgijskiego na rynku w Darłowie. Jak najbardziej ,,TAK”, ale… nie w kościele i nie w Wielkim Poście. Sacrum to sacrum.

Często zastanawiam się nad tym, czego oczekuje od nas, księży nasza polska młodzież. Pytanie niełatwe i pewnie odpowiedzi wiele.

Pamiętam pewien epizod sprzed prawie już pięciu lat. Mieszkałem adoracja1wtedy w Łowiczu i po raz pierwszy w życiu organizowałem tam weekendowe rekolekcje dla grupy chłopaków z liceum i studentów. Z całej okolicy przyjechało wówczas trzynastu młodych ludzi. Kiedy wieczorem usiedliśmy przy stole, przeczytałem im plan, który na te dni przygotowałem. Kiedy skończyłem, chłopaki – jak gdyby wspólnie zmówiwszy się wcześniej – zapytali, czy jest możliwość zmodyfikowania programu i dodania całonocnej adoracji w kaplicy. Zaskoczyli mnie bardzo, bo nawet w seminariach duchownych całonocnych adoracji się nie robi. I wtedy jeden z chłopaków powiedział: ,,Bo my tu, proszę kleryka, przyjechaliśmy po to, czego w świecie tak często nam brakuje. Przyjechaliśmy, żeby się wyciszyć i pomodlić.”

Oczywiście, na całonocną adorację nie mogłem się zgodzić. Na drugi dzień przecież musieliśmy chodzić na nogach a nie na rzęsach, ale rzeczywiście adoracja trwała tamtego wieczoru kilka godzin dłużej niż planowałem – aż do północy. Ktoś powie, że ci młodzi ludzie to jakaś wyselekcjonowana grupa. Poniekąd tak, ale nie do końca. To byli normalni uczniowie szkół średnich i studenci (swoją drogą dwóch z nich jest dziś w seminarium). Autentycznie głodni tego, co my jako Kościół (jako księża) możemy im dać. Głodni Jezusa…

I chyba to jest najlepszy sposób na młodych – dawać im Jezusa. Ale nie Jezusa – cukiereczka, nie Jezusa – Kumpla, ale Jezusa – Przyjaciela. Takiego, który nie tylko pociesza, ale też stawia bardzo konkretne wymagania.

Jeżeli będziemy pokazywali młodym Jezusa – Kumpla, to młodzi bardzo szybko obrócą się na pięcie i pójdą swoją drogą,  bo kumpli mogą mieć wszędzie. Młodzi – wbrew pozorom – szukają czegoś więcej. Kogoś więcej…

 *****

To prawda – film ze skaczącym księdzem nie spodobał mi się. Ale to przecież nie znaczy, że ten ksiądz nie robi z młodymi świetnej roboty. Być może głosi trafiające do nich kazania, organizuje wyjazdy, przygotowuje jasełka. Być może…  Mam tylko nadzieję, że ten kościółkowy występ nie był gwoździem programu w obrzędzie pożegnania młodych z kościołem. Jeśli po tym występie poszło coś więcej; szczera rozmowa, dobra katecheza, propozycja wspólnych formacyjnych spotkań, to cudownie. Ale jeśli to wszystko miałoby się zakończyć tylko na rapowaniu, szkoda wysiłku, bo nie tędy droga.