Jezusowa prowokacja…
Irytowałem się – choć ponoć irytacja jest domeną ludzi małych (tak do kapłanów w czasie ich rekolekcji mówił kiedyś sam o. Józef Augustyn SJ; wiem, bo byłem w tym gronie) – kiedy w mojej poprzedniej parafii w sobotę przed Wielkanocą widywałem parafian, dla których koszyczek z kiełbaską ważniejszy był niż całe Triduum i Rezurekcja razem wzięte. (Pozwolę sobie tym razem nie reagować na wpisy typu: ,,Powinien się ksiądz cieszyć, że chociaż z koszyczkiem ludzie do kościoła przychodzą”).
Irytowałem się, gdy widziałem, jak z półek w hipermarketach znikały znicze, a ich miejsce od razu zajmowały skrzaty mające przypominać św. Mikołaja i białe, niepoświęcone opłatki. A jak już w listopadzie słyszałem w markecie kolędy, to nie powiem, co sobie wtedy myślałem… Marketów jednak nie nawrócimy. Ruch w interesie być musi i na to wpływu nie mamy. Ale możemy mieć wpływ na swoje myślenie i działanie i na myślenie konkretnych osób; tych, którzy są blisko.
Ewangelia uczy nas myślenia. Pokazuje nam bardzo wyraźnie prawdę o tym, że tradycje, zwyczaje i zwykłe nasze przyzwyczajenia nie mogą być przez nas traktowane jak wyrocznia. Jest przecież w naszym życiu coś o wiele ważniejszego. Coś najważniejszego – i tym czymś jest Boże Prawo czyli Przykazania.
O tym, jak można sobie w życiu pomieszać te wartości, opowiada nam dzisiejsza Ewangelia (Mk 7,1-13). ,,Ten lud – mówi Jezus – czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi. (…) Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji. Sprawnie uchylacie Boże przykazanie, aby swoją tradycję zachować.”
Prawda jest taka, że w tym wszystkim nie tylko o koszyczek i kolędy chodzi. Chodzi o coś więcej – o mądre świadectwo. Mam przed oczyma pewną dziewięciolatkę, którą kiedyś na Wieczystej przygotowywałem do Pierwszej Komunii św. Byłem na tyle wścibski (nie wstydzę się tego i w tej konkretnej sytuacji poczytuję to sobie za zaletę), że pytałem dzieci o powody nieobecności na niedzielnej Mszy św. Wtedy właśnie usłyszałem od tego dziewczęcia (dzieci na szczęście zwykle są bardzo szczere), że babcia imieniny miała i cała rodzinka – jak zawsze – do niej się zjechała, by wspólnie zaśpiewać babci ,,Sto lat.” Jak się później okazało, nikt z całej rodziny nie był w tę niedzielę w kościele. A przecież można było tak fajnie, po Bożemu, przeżyć tę rodzinną uroczystość. Nie mówiąc już o tym, że można było zamówić za babcię mszalną intencję i za nią przyjąć Komunię św. Rodzinną tradycję tak łatwo można było połączyć z Dekalogiem, ale komuś najwyraźniej zabrakło inwencji twórczej.
To tylko jeden z tysięcy przykładów tego, jak często nasze rodzinne tradycje, zwyczaje czy przyzwyczajenia stają w poprzek Bożym przykazaniom. Nie będzie żadnego nadużycia w stwierdzeniu, że niektórzy z nas w omijaniu Bożych Przykazań wyspecjalizowali się bardziej niż współcześni Jezusowi faryzeusze. A Jezus wcale tych naszych tradycji i zwyczajów nie potępia. Nie gani, nie zakazuje. On tylko upomina się o to, by wszystko w naszym życiu miało ręce i nogi. By nic na głowie nie stało. By wszystko było tak, jak Bóg chce i by Jego Prawo było pierwsze i najważniejsze.
Ta dzisiejsza Ewangelia to prowokacja. Każe nam się ona zastanowić nad tym, jak wygląda moja osobista hierarchia wartości i ważności. Każe mi dać sobie szczerą odpowiedź na pytanie o to, co w moim życiu jest najważniejsze.
Jaka będzie Twoja odpowiedź na te pytania?