Kapłańskie ręce…
Chyba nie tylko ja odnoszę czasem wrażenie, że wielu traktuje dziś Kościół jak zwyczajną firmę usługową. Przychodzą wtedy, gdy trzeba wyspowiadać, ochrzcić, pochować, poświęcić. Celowo piszę ,,wielu”, a nie ,,wszyscy”, bo przecież jest też ogromne grono bardzo oddanych wiernych, którzy z Kościołem są blisko. Ba, oni sami są Kościołem i Kościołem się czują.
Dziś nie tyle chcę pisać o Kościele, ile bardziej o kapłaństwie. O kapłaństwie, które wciąż warto wybierać, mimo szalejącej wokół nagonki na księży.
Warto wybierać kapłaństwo, bo:
– przychodzą do ciebie ludzie, mimo, że często cię zupełnie nie znają. Jesteś dla nich obcy, a mimo to proszą cię o modlitwę, rozmowę, poradę. Często przy tym jesteś świadkiem ich szklących się oczu. A najpiękniej jest wtedy, kiedy przychodzą do konfesjonału i otwierają przed tobą swoje serca, mówiąc o tym, co najbardziej trudne, brudne i wstydliwe. A potem słuchają twojej nauki, choć ty czujesz, że wobec wielu ludzkich problemów i dylematów jesteś zwyczajnie bezsilny. Ale mówisz… mówisz… mówisz…. i coraz bardziej otwierasz oczy ze zdumienia, bo dobrze wiesz, że to nie ty mówisz, ale Duch Święty mówi przez ciebie. I to mówi takie rzeczy, o których ty jeszcze kilka chwil wcześniej nigdy byś nie pomyślał. Czujesz, że On działa przez ciebie i w tobie. Aż ciarki przechodzą po plecach.
A potem wyciągasz swoją rękę i wypowiadasz jedne z najpiękniejszych słów, jakie kapłan wypowiadać może, słowa rozgrzeszenia: ,,Bóg Ojciec Miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”
To nic, że być może usłyszałeś przed chwilą opis najbardziej odrażającej i ohydnej rzeczy na świecie. To nic, że usłyszałeś ludzki szloch i zobaczyłeś ludzkie łzy. To nic… Najważniejsze, że dałeś słowa pociechy i że w serce człowieka wlałeś nadzieję. I rozgrzeszyłeś… Już dla takich tylko chwil warto być kapłanem. Nawet, jeśli dla ciebie jako kapłana ludzie mają mniej wyrozumiałości i życzliwości – bo przecież od księży zawsze wymaga się więcej – już dla takich tylko chwil warto być kapłanem. Można dawać ludziom to, co najpiękniejsze – Boże Miłosierdzie. Ale to jeszcze nie wszystko.
Są przecież jeszcze inne sakramenty. Chrzest – choć swojego chrztu świętego nie pamiętasz, skrzętnie zapisujesz w notesie nazwiska dzieci, które ochrzciłeś. Stałeś się przecież dla każdego z nich duchowym ojcem. To nic, że nie zawsze rodzice będą prowadzać je do kościoła; to nic, że z czasem zapomnisz nazwiska i po latach nie rozpoznasz na ulicy ,,swoich.” Na to nie masz wielkiego wpływu – taka kolej rzeczy. Najważniejsze, że przez ciebie stały się dziećmi samego Boga. Teraz to, co możesz im dać najpiękniejszego, to modlitwa i dobre świadectwo.
Eucharystia – mówią o niej: źródło i szczyt. A ty w tym źródle i szczycie masz swój udział. Kiedy stajesz przed ludźmi przy ołtarzu i świadomy swojej ludzkiej słabości bierzesz do ręki biały opłatek i kielich z winem, i kiedy z przejęciem wypowiadasz słowa, które kiedyś sam Jezus wypowiedział: ,,Bierzcie i jedzcie…”, ,,Bierzcie i pijcie…”, to nie ma dla człowieka piękniejszej chwili. Potem jeszcze mówisz, że to ,,Wielka Tajemnica Wiary.”
I sam łapiesz się na tym, że to także dla ciebie samego wielka tajemnica, której także twoje serce jeszcze nie odkryło. I nie ma znaczenia, czy wypowiadasz te słowa po raz pierwszy czy ostatni w życiu. Tajemnica na zawsze pozostanie Tajemnicą. I właśnie wtedy widzisz, że jesteś tylko sługą i że tak naprawdę tylko wiara pozwala ci każdego dnia na nowo stawać za ołtarzem. Tylko wiara…
A potem wychodzisz przed ołtarz, a wierni podchodzą do ciebie, byś dał im Jezusa. Znów dotykasz Świętych Postaci i podnosząc w górę, wypowiadasz słowa: ,,Ciało Chrystusa.” I widzisz, z jaką wiarą ludzie przyjmują Go do swojego serca. Czasem, gdy tej wiary nie widać, ty i tak głęboko wierzysz, że Jezus przyjęty do serca, zrobi w nim porządek.
Są też inne ważne momenty w kapłańskiej posłudze. Takie chociażby, gdy wezwą Cię do chorego. Kiedy ze łzami w oczach mówią, że umiera, że namaścić trzeba. A ty gdzieś w głębi serca wiesz, że choć ludzi przy łóżku chorego jest wielu, tylko ty z tego grona masz Moc, która nie tylko oczyszcza z grzechów, ale też uzdrawia. Sięgasz do bursy, wyciągasz święte oleje i namaszczasz schorowane ciało. Tylko ty jako kapłan możesz przed konającym otworzyć bramy nieba. Możesz czynić to własnymi rękoma.
Tymi samymi, które ludzie starsi jeszcze z takim szacunkiem całują i które z takim namaszczeniem robią znak krzyża na niejednym czole. Kapłańskie ręce…
Kiedy więc ktoś pyta o to, czy warto być dziś kapłanem, patrzę ukradkiem na moje namaszczone dłonie. Niby takie zwyczajne, a jednak skrywające w sobie przedziwną tajemnicę. Ręce kapłańskie mogą czynić prawdziwe cuda. Pod warunkiem, że kapłan nie będzie się bał zrobić z nich użytku. Niestety, także w życiu kapłana zawsze istnieje pokusa schowania namaszczonych rąk do kieszeni.