Łaską jesteśmy zbawieni…
Są takie słowa, którymi można człowieka zabić. Nie fizycznie, ale na przykład odbierając komuś radość czy nadzieję. Są takie słowa, które mogą zranić człowieka niczym ostry miecz. Bez wątpienia w takiej właśnie kategorii mieszczą się słowa obojętności i odrzucenia.
Dokładnie takie, jakie padają w dzisiejszej Ewangelii (Łk 13, 22 – 30): ,,Nie znam was; nie wiem, skąd jesteście.” Słowa te padają dziś w przypowieści o panu i sługach. O wiele gorzej jednak, gdy padają w świecie rzeczywistym.
Dzisiaj Jezus uświadamia nam prawdę o tym, że takie słowa paść mogą nawet po naszej śmierci. Jezus zresztą nakreśla bardzo pesymistyczny scenariusz tego, co kiedyś już stało się udziałem niektórych. Nie od dziś przecież wiadomo, że piekło wcale nie jest puste.
Nikt z nas – ani tutaj na ziemi, ani tym bardziej w tej innej rzeczywistości – nie chciałby usłyszeć słów odrzucenia. Ale przecież tak właśnie może być. Co zrobić, by tego uniknąć? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy w dzisiejszej ewangelicznej perykopie. Rada Jezusa jest prosta: trzeba wybierać ciasne drzwi i wąską drogę. Niby proste, ale co to znaczy w praktyce? To znaczy, że trzeba wybierać to, co nie jest pójściem na łatwiznę. Że trzeba się trudzić, zmagać, walczyć, nieustannie podnosić sobie poprzeczkę. Właśnie o to chodzi Jezusowi. Trochę w myśl powiedzenia, że tylko żywe ryby płyną pod prąd i że w życiu wszystko od chleba do nieba pracą zdobyć trzeba.
Jest w tym wszystkim trochę prawdy, bo rzeczywiście ogromnym niebezpieczeństwem dla człowieka jest jego spoczęcie na laurach. Nie ma nic gorszego w życiu duchowym, jak zgoda na duchowy marazm. Nie ma nic gorszego, jak powiedzenie sobie: ,, już wystarczy”, ,,tutaj się nic nie da zrobić”, ,,nie mam ochoty na nic więcej.” To wszystko to jedna wielka pułapka, bo przecież tak naprawdę każdy z nas może i powinien bardziej, mocniej i więcej. I to w każdej dziedzinie, a w życiu duchowym szczególnie.
W tym wszystkim kryje się jednak ogromne niebezpieczeństwo. Ktoś z nas – czytając te słowa- mógłby uznać, że człowiek poprzez swoją pracę i swój wysiłek może sobie na niebo zapracować. Nic bardziej mylnego. Gdyby wszystko zależało od naszej pracy i od tego, ile komu wyrządziliśmy dobra, ile komu kubków wody do picia podaliśmy, to osoby przykute swoją niepełnosprawnością do łóżka czy wózka nie miałyby szans na niebo. Tymczasem wcale tak nie jest.
My do zbawienia potrzebujemy łaski Bożej. Dokładnie tak samo jak powietrza do życia. Bez łaski – o tym mówi nam szósta prawda naszej wiary – nie będziemy zbawieni.
Po co zatem ta cała praca? Po co te nasze wysiłki, starania i zmagania? Przecież łaska jest najważniejsza. Odpowiedź nie wydaje się trudna – poprzez nasz wysiłek pokazujemy Panu Bogu, jak bardzo nam zależy. Jak bardzo chcemy, jak bardzo próbujemy, jak bardzo walczymy. I to wystarcza.
Choćbym nie wiem, jak się starał, choćbym nie wiem, jak się spinał i próbował, nigdy przecież nie osiągnę pełni człowieczeństwa. Nigdy w sposób maksymalny nie wykorzystam Bożych darów, talentów. Nigdy nawet się w stu procentach nie nawrócę. Zbyt słaby jestem, by tego dokonać. By osiągnąć to własnym wysiłkiem. Najważniejsze, że próbuję. Że walczę, że się podnoszę. To ma w oczach Pana Boga ogromną wartość. A to wszystko, czego mi brakuje i w czym nie domagam, wypełni Boża łaska.
I to jest bez wątpienia to, co nazywamy Dobrą Nowiną.