Nie przyszedłem po to, by sądzić… (J 12, 44 – 50)
,,Jeżeli ktoś posłyszy słowa moje, ale ich nie zachowa, to Ja go nie sądzę. Nie przyszedłem bowiem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów Moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym.”
Jezus – bez wątpienia mając na myśli perspektywę czekającego nas wszystkich Sądu Ostatecznego – zwraca dziś naszą uwagę na coś, co wydaje mi się bardzo istotne. Poucza nas, że w sytuacji, gdy człowiek tutaj na ziemi nie zachowa Jego słowa (Ewangelii), nie On będzie go sądził, ale właśnie to niezachowane słowo. Jest to dość ciekawe, bowiem wielu z nas zastanawia się pewnie nad tym, jakimi kryteriami będzie się kierował nasz niebieski Sędzia? Co będzie punktem odniesienia w naszym procesie po tamtej stronie życia?
Matka Teresa z Kalkuty powiedziała kiedyś krótko: ,,Pod koniec życia będziemy sądzeni z miłości.” I pewnie jest to święta prawda, która jednak ani trochę nie stoi w sprzeczności z dzisiejszym fragmentem Ewangelii czyli z fragmentem Bożego Słowa. Jeśli Jezus dziś mówi, że to właśnie to Słowo będzie nas osądzało, to ma na myśli ewangeliczne słowa o miłości.
Co zrobić, by kiedyś po tamtej stronie zmierzenie się ze słowem Bożym nie było bolesne? Wyjście jest chyba jedno: Trzeba każdego dnia próbować mierzyć się z tym słowem już tutaj. Nie czekać, aż ono będzie nas kiedyś osądzać i rozliczać, ale już teraz spróbować je poznawał i pokochać. To chyba najlepsza z opcji.