O proroctwie o. Zygmunta i pogrzebach smutniejszych niż inne…
Właśnie wróciłem z cmentarza. Lubię cmentarze… Zawsze lubiłem, choć słyszałem niedawno, że ponoć nie wolno – bez ważnej przyczyny – po cmentarzach chodzić. Że niby niepokoi się zmarłych. Ale ja lubię tam chodzić… Tym bardziej, że z różańcem w ręku. Kto mi zabroni?
Cmentarze lubiłem zawsze. Kiedy jako chłopak jeździłem na rekolekcje do naszego pijarskiego domu w Bolszewie, zwykle po obiedzie wychodziłem na pobliski cmentarz. Ojciec Zygmunt popatrzył kiedyś na mnie podejrzliwie i powiedział: – Chłopak, uważaj, bo jak tak będziesz często na ten cmentarz chodził, to jeszcze kiedyś księdzem zostaniesz.
No patrz, jak mu się proroctwo sprawdziło. Zwyczaj nawiedzania cmentarza pozostał mi do dziś. Kiedy jestem w Bolszewie, nadal tam zaglądam. I jakoś dłużej zatrzymuję się wtedy przy pijarskim grobowcu, przy grobie o. Zygmunta. Pewnie teraz się cieszy, że przychodzę.
Dziś byłem na pogrzebie. Smutnym bardzo. Za trumną tylko kilka osób. Za to na wstążkach od wieńców wiele imion i miejsc. ,,Żegna Cię córka z Chicago”, ,,Ostatnie pożegnanie – rodzina z Bostonu.” Pewnie nie wszyscy przyjechali. Nie wszyscy mogli na pogrzebie mamy i babci się zjawić. Pewnie chcieli, ale nie wyszło.
Kiedy dane jest mi iść przed trumną, za którą tylko kilka osób idzie, przypominam sobie pogrzeby, w których jako ministrant uczestniczyłem u siebie na wsi. Czasem zwalniałem się z lekcji, żeby posłużyć księdzu przy pogrzebie. Kościół zwykle był wtedy pełen. Nikt na zegarek nie patrzył, nikt się nie spieszył (w Krakowie na Mszę św. z kazaniem i obrzędy pożegnania mamy czterdzieści minut, bo w kolejce już następne trumny).
Na wsi w ogóle inaczej – wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko, więc i na pogrzeb znajomych się idzie. W mieście – często nawet w jednej klatce ludzie się nie znają. I chyba właśnie dlatego te pogrzeby są jeszcze smutniejsze.
Dlatego – mimo wszystko – warto po cmentarzach spacerować i odwiedzać groby tych, których może nie ma już kto nawiedzać.