O wierze, zaufaniu i brudnej skarpecie…
Zastanawialiście się kiedyś nad tym, dlaczego w tak wielu ewangelicznych fragmentach Pan Jezus nie dokonuje cudów na odległość? Przecież może. Przecież jest Bogiem. Wystarczyłoby tylko, aby chciał. Dlaczego więc nie chce?
Dobrą ilustracją do tego pytania
jest historia, którą niedawno znalazłem
w książce ks. Henrego Caffarela pt.
,,W obliczu Bogu.”
Streszczając, spróbuję oddać jej sens.
Rzecz dzieje się w XIX w. w małym miasteczku angielskim, gdzie po wielu miesiącach zakończono budowę wielkiego komina fabrycznego. Ostatni robotnik zszedł już z drewnianego rusztowania. Wszyscy mieszkańcy zebrali się, aby uczcić zakończenie budowy, ale przede wszystkim po to, aby zobaczyć moment, gdy runie rusztowanie. Zaledwie tylko runęło wśród ogólnego śmiechu i krzyków, na samym szczycie komina pojawił się robotnik, który wewnątrz komina kończył właśnie ostatnie prace murarskie.
Na widok robotnika na twarzach ludzi pojawiło się przerażenie. – Jak on teraz zejdzie? – pytali się nawzajem. – Ileż to dni trzeba będzie znów na nowo stawiać rusztowanie… – Do tego momentu robotnik umrze z zimna i z głodu…
Nagle z tłumu wychodzi matka nieszczęśnika. Przedziera się przez gapiów, krzycząc jedno – zdawać by się mogło bezsensowne w tej sytuacji słowo – ,,skarpeta.” Wszyscy patrzą na nią jak na obłąkaną, ale ona jeszcze głośniej krzyczy: ,,Synu, skarpeta, skaaarpeeeeta.” Wszyscy patrzą na nią ze współczucie, ale nagle co to? Robotnik zdejmuje swoją brudną skarpetę i macha nią do matki.
– Dobrze, synu – wrzeszczy na całe gardło staruszka. – A teraz pociągnij za koniec wełny. Robotnik postępuje zgodnie ze wskazówką matki i już kilka minut później w ręku murarza leży cały kłębek wełny. Syn, wykonując posłusznie polecenia matki, spuszcza jeden koniec wełny na ziemię, drugi trzymając mocno we własnej dłoni. Uradowana matka przywiązuje do końca wełny lnianą nić. Syn wciąga ją do góry. Wtedy staruszka do nici przywiązuje sznurek. Kiedy jeden jego koniec jest już na szczycie komina, staruszka dowiązuje do niego gruby sznur. Do sznura grubą linę. Syn posłusznie wciąga je wszystkie do góry. Teraz zostaje już tylko przywiązać linę do komina i powoli zjechać po niej wprost w ramiona matki.
Ta historia to oczywiście zwykła bajka. Ale jak każda bajka, i to opowiadanie ma swój morał. Wydaje się, że morał ten jest jednocześnie odpowiedzią na postawione na początku tekstu pytanie. Odpowiedzmy zatem na nie: Jezus nie dokonuje niektórych cudów ,,na odległość”, ponieważ chce, żeby człowiek dał najpierw coś od siebie i po prostu do Niego przyszedł. To niewiele, ale ten czyn w oczach Jezusa ma ogromne znaczenie.
Wełna ze skarpety rzucona na ziemię mogła wydawać się wszystkim wokół jakimś nonsensem. A jednak bez tej wełny nic nie udałoby się zdziałać. Czasem nasz ruch, nasz krok, którego oczekuje od nas Jezus też może być pojmowany w kategoriach bzdetu i nonsensu. Ale Jezusowi to nie przeszkadza. On może czynić wielkie cuda nawet w oparciu o tak małej wagi ludzkie gesty. To pewnie dlatego woła do siebie ewangeliczną kobietę, choć mógłby po prostu pomóc jej od razu.
Warto dzisiaj pomyśleć, jaką wełnę Jezus chciałby dostać ode mnie. Czego On ode mnie oczekuje i co mogę zrobić, żeby On zrobił dla mnie nieskończenie więcej? To, co my robimy, to zawsze za mało… Ale Jemu to w zupełności wystarcza.