Ostatnia deska ratunku…
Wczoraj w czasie homilii (można ją odsłuchać tu pod wczorajszą datą) postawiłem kilka pytań dotyczących fragmentu Ewangelii o wydarzeniach z Golgoty. Jedno z pytań brzmiało tak: Dlaczego Jezus moment przekazania Matki Janowi i Jana Matce pozostawił na ostatnią chwilę swojego życia? Dlaczego to przekazanie nie nastąpiło np. w Wieczerniku, w znacznie większym niż pod krzyżem gronie?
Zapytałem i poszedłem dalej w swoim rozważaniu. Po Mszy św. wchodzi do zakrystii młody człowiek i prosi o rozmowę z cztery oczy.
– Proszę ojca – zaczyna – ja nie wiem, dlaczego Jezus to przekazanie zostawił sobie na ostatnią chwilę, ale ja to rozumiem bardzo prosto: Maryja jest naszą ostatnią deską ratunku. Kiedy już człowiek obrazi Boga, kiedy już odrzuci miłość Jezusa to zawsze – gdzieś na końcu – pozostaje jeszcze miłość Matki. Do Matki zawsze można przyjść. Nigdy nie jest za późno.
– Pięknie – pomyślałem.
Ujęło mnie to, co powiedział ów młody człowiek. A jeszcze bardziej chyba to, że odważył się przyjść do zakrystii, poprosić o rozmowę i podzielić się swoimi przemyśleniami. Nawet, jeśli Pan Jezus miał wtedy inny motyw swojego działania, słowa o tym, że Maryja jest ostatnią deską ratunku dla każdego grzesznika bardzo mi się podobają.
To cudownie, że czasem Duch Święty mówi księżom najpiękniejsze kazania właśnie przez świeckich.