Słowa uczą, przykłady pociągają…
Dziś wieczorem rozpoczynają się dwudniowe uroczystości pogrzebowe ks. Józefa Steca, wieloletniego proboszcza parafii pw. Matki Bożej Miłosierdzia w Jeleniej Górze – Cieplicach.
Przez fakt, że wspomniana parafia sąsiaduje z pijarską parafią św. Jana Chrzciciela, miałem okazję poznać księdza Józefa osobiście i kilkakrotnie z nim rozmawiać. Pamiętam dobrze nasze pierwsze spotkanie.
Byłem wtedy jeszcze klerykiem. Pojechałem do Cieplic, aby pomóc Współbraciom w duszpasterstwie. W niedzielę wstałem bardzo wcześnie i poszedłem do kościoła Matki Bożej Miłosierdzia z myślą, że zdążę się jeszcze – przed podjęciem obowiązków w naszym kościele – wyspowiadać.
Wszedłem do pustego kościoła. W ławkach nie było nikogo. Do pierwszej Mszy św. zostało ponad pół godziny. Ciemno i cicho wokół. Uklęknąłem. Po chwili mój wzrok przykuł starszy pan, przechodzący od filara do filara. Chwila obserwacji dała mi pewność – ktoś w półmroku, w pustym kościele odprawia Drogę Krzyżową.
Wielkie było moje zdziwienie, kiedy po odejściu od ostatniej stacji ów mężczyzna wszedł na chwilę do zakrystii, po chwili wyszedł z niej ubrany w sutannę i ruszył w stronę konfesjonału. To był właśnie ks. Józef.
Po spowiedzi wróciłem do naszego kościoła. Moje zdziwienie było jeszcze większe, kiedy tego samego dnia ks. Józef przyjechał na uroczysty obiad do naszego klasztoru. Mieliśmy okazję chwilę porozmawiać. Przyznałem mu się, że dziś byłem u niego u spowiedzi i że wcześniej – w pustym i ciemnym kościele – ,,przyłapałem go” odprawiającego Drogę Krzyżową.
– Proszę księdza – zwrócił się do mnie – ja od kilkunastu lat staram się codziennie rano odprawiać Drogę Krzyżową. Staram się to robić wcześnie, kiedy jeszcze ludzi w kościele nie ma.
Dla mnie, wtedy młodego kleryka, wyznanie księdza Józefa było pięknym świadectwem. Od tamtego spotkania mija już kilkanaście lat, a ja wciąż pamiętam tamten widok i tamte słowa.
Dziś – w kontekście Jego odejścia – zastanawiam się nad tym, dlaczego widok księdza odprawiającego Drogę Krzyżową tak bardzo wtedy do mnie przemówił. Może dlatego, że ja chyba nigdy wcześniej nie widziałem księdza modlącego się w pustym kościele. Owszem, każdego dnia widziałem księdza przy ołtarzu, na nabożeństwach z ludźmi, na publicznych adoracjach, ale widoku księdza na klęczkach, zatopionego w osobistej modlitwie w pustym kościele, a tym bardziej odprawiającego Drogę Krzyżową, sobie nie przypominam.
Teraz, po prawie ośmiu latach mojego kapłaństwa, mam to szczęście, że księży na kolanach widzę często. Tyle tylko, że często gdzieś w domowych kaplicach, w oratoriach, z daleka od oczu wiernych. A przecież tak jak my mamy prawo widzieć ludzi na kolanach, tak wierni mają prawo widzieć na kolanach swoich kapłanów. I to nie tylko wtedy, kiedy trzeba, bo adoracja, bo różaniec, bo wypominki. Wierni mają prawo widzieć na kolanach swoich kapłanów także wtedy, kiedy do żadnych nabożeństw wyznaczeni nie są.
Z doświadczenia wiem, że widok księdza na kolanach w czasie jego osobistej, prywatnej modlitwy często ważniejszy jest dla wiary świeckich, niż najpiękniejsze nawet kazanie. Bo słowa uczą, ale to przykłady pociągają.