Spotkania, których się nie zapomina…
Kiedy piszę te słowa (23 XI 2013), w Radio Maryja trwa transmisja z Suchowoli, z uroczystej Mszy św. pogrzebowej śp. Marianny Popiełuszko. Postać to wyjątkowa, ale pewnie nie pisałbym dziś o Niej, gdyby nie fakt, że dane mi było kiedyś spotkać Ją osobiście i nawet z Nią rozmawiać.
Było to kilka lat temu, gdy – jeszcze przed święceniami – odbywałem w Łowiczu swoją praktykę duszpasterską. Właśnie wtedy tamtejsza społeczność postanowiła przy naszym pijarskim kościele postawić obelisk upamiętniający życie i męczeńską śmierć ks. Jerzego. Choć do końca nie było wiadomo, czy p. Marianna przyjedzie na uroczystości, wszyscy liczyli na Jej obecność. Przyjechała. Razem ze swoją wnuczką.
W czasie Mszy św. zamyślona, jakby nieobecna. A może właśnie szczególnie obecna… Na pewno zmęczona. Przy bliższym kontakcie – już przy posiłku – bardzo ciepła, uśmiechnięta. Takie wrażenie pozostało we mnie po spotkaniu. Nie przemawiała publicznie. Opowiadała tylko przy stole – sama pewnie nie wiedziała po raz który – o tym, co czuła, gdy dowiedziała się o śmierci syna – kapłana. Kiedy mówiła, że przez te październikowe dni wcale nie wypuszczała z rąk różańca i że wtedy potrafiła odmawiać tylko tajemnice bolesne, patrzyłem na Nią i myślałem sobie, że człowiek, który się modli, przetrzyma w życiu wszystko. Nawet tak tragiczne doświadczenie, jak śmierć męczeńska własnego dziecka.
Niestety, nie mogę pochwalić się – jak wielu – tym, że widziałem na własne oczy jakiegoś świętego czy błogosławionego. Nigdy na żywo nie spotkałem Jana Pawła II, nie spotkałem się z Matką Teresą z Kalkuty ani nawet z bł. ks. Jerzym. Ale jestem przekonany, że wtedy tam w Łowiczu rozmawiając z p. Marianną, rozmawiałem ze świętą.