Tak naprawdę wcale nie byłem szczęśliwy…
Ewangelia wg św. Mateusza 4,1-11.
Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy pościł już czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł: «Napisane jest: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”». Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na szczycie narożnika świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: „Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień”». Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”». Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu.
Dzisiejsza Liturgia Słowa przenosi nas w dwa niezwykłe – jakże różne od siebie – miejsca. Pierwsze miejsce spotykamy w Księdze Rodzaju – to raj. Drugie widzimy w Ewangelii – to pustynia. Można by każdej z tych rzeczywistości poświęcić tu wiele miejsca i uwagi, ale wierzę, że każdy z nas jest w stanie choć przez chwilkę oddać się takiej zadumie osobiście. Ja dziś chcę wspomnieć tylko o jednej kwestii.
Z pustynią spotykamy się dziś nie po raz pierwszy. Mamy doświadczenie pustyni już z opisów ze Starego Testamentu. Dokładnie z fragmentu, w którym mowa jest o tym, że Izraelici – uciekając z Egiptu – przechodzili przez pustynię. Chcemy więc dziś na pustynię popatrzeć jako na przestrzeń, w którą wchodzimy po wyjściu z niewoli. Konkretnie – z niewoli grzechu. Trzy wyrażenia oddają dobrze tę myśl: niewola grzechu – pustynia – Ziemia Obiecana. Przenieśmy to teraz na nasze życie.
Każdy z nas ma jakąś swoją własną ziemię egipską, jakąś własną niewolę grzechu. W każdym z nas też jest głęboko ukryte pragnienie bycia w ziemi obiecanej czyli w przestrzeni zupełnej wolności, niekończącej się radości i pokoju serca. Aby tam się dostać, trzeba najpierw pokonać duchową pustynię. Nie da się przejść z Egiptu od razu do Ziemi Kanaan. Potrzebny jest czas pustyni, czas duchowej posuchy, czas walki i zmagania, czas trudu i doświadczenia własnej niemocy.
Przykładów można podawać wiele. Np. ktoś, kto ma problem z alkoholem albo z nieczystością. Uwikłany w swój nałóg, siedzi w niewoli grzechu. Jest w nim tęsknota za wolnością, ale między jednym a drugim doświadczeniem – między grzechem a wolnością od grzechu – jest długa i trudna droga – droga duchowej pustyni. Ta ciągła walka, ta tęsknota, to zmaganie się, te przegrane i wygrane bitewki i wojny – to wszystko jest doświadczeniem duchowej pustyni. Bez pustyni nie będzie Ziemi Obiecanej.
Ten obraz możemy odnieść do każdej ludzkiej słabości, grzechu i zniewolenia. Nie jest trudno doświadczyć niewoli grzechu. Każdy, kto świadomie przeżywa swoje życie i staje uczciwie w prawdzie o sobie każdego dnia, potrafi przyznać, że trwa w niewoli. Nie trudno też rozpocząć drogę wychodzenia z grzechu. Wielu z nas często i systematycznie wyrusza w tę drogę. Czynimy to zawsze wtedy, kiedy idziemy do spowiedzi. To nie jest jakoś szczególnie trudne.
Najtrudniejsze jest zawsze doświadczenie pustyni, kiedy człowiek – już po decyzji o opuszczeniu ,,krainy grzechu” i po spowiedzi – doświadcza niesamowitego pragnienia powrotu do niewoli. Tak jak Egipcjanie. Oni w pewnym momencie wędrówki przez pustynię zapragnęli… powrotu do niewoli. Z nami dzieje się dokładnie tak samo.
Pustynia to czas niesamowicie trudnej nieraz próby. Czas, w którym człowiek nieraz nie tylko zapomina o tym, skąd wyszedł (z grzechu), ale zapomina także o tym, dokąd zmierza (do świętości). Źle przeżyte doświadczenie pustyni prędzej czy później owocować będzie powrotem do niewoli grzechu. Aby tak się nie stało, potrzeba modlitwy i postu. Potrzeba też pokuty i szeroko rozumianej wstrzemięźliwości.
Ale myślę (a piszę to z własnego doświadczenia), że potrzeba jeszcze jednego – potrzeba ciągłego uświadamiania sobie prawdy o tym, że siedząc w niewoli grzechu tak naprawdę wcale nie byłem szczęśliwy!!! Nie byłem, bo żaden grzech nigdy nie daje szczęścia. To tylko w czasie pustyni (czyli w czasie wychodzenia z niewoli grzechu) szatan obiecuje nam radość i szczęście. Jesteśmy już jednak chyba za starzy na to, by wierzyć, że jego brednie staną się prawdą.
Wybierając grzech, zawsze wybieram smutek i przygnębienie. Zawsze… Wszyscy tak mamy i aż dziw bierze, że ciągle się w tę szatańską niewolę pchamy…