Trochę z przekonania, a trochę z przekory…
Wybrałem się kilka dni temu do centrum. Tak, jak mam to w zwyczaju, miejskim autobusem. Niemal wyjątkowo bez habitu (koloratka schowała się za wysokim zamkiem zimowej kurtki). Już od dawna w takim sposobie podróżowania po Krakowie widzę same plusy. Można książkę poczytać, na ludzi popatrzeć, z kimś czasem nawet zagadnąć. A i na przystankach dzieją się nieraz rzeczy naprawdę ciekawe.
Tego dnia na jednym z przystanków zrobiło się jakoś tłoczno. ,,Atak” na krakusów przeprowadziła grupa aktywistów, zbierających wśród mieszkańców podpisy za referendum w sprawie nowej reformy oświaty. Oni tej reformy wyraźnie nie chcieli. Ja jakieś tam swoje zdanie na ten temat mam – przez cztery lata przecież w tym siedziałem, a moja nauczycielska legitymacja ciągle jeszcze jest ważna.
Podszedł do mnie jegomość i zapytał, czy podpiszę. Odpowiedziałem, że nie. Trochę z przekonania, a więcej niż trochę z przekory. Nigdy nie lubiłem tych wszystkich chodnikowych ankiet, pytań, itp.
– To znaczy, że jest pan za reformą? – skwitował mój rozmówca.
– Tak, chociaż nie koniecznie w takim wydaniu, jaki proponują – próbowałem się bronić.
– Naprawdę pan chce, żeby w nowej podstawie programowej więcej było lekcji religii niż polskiego?
Ufff, Opatrzność czuwa i nie musiałem na to pytanie odpowiadać. Mój autobus szczęśliwie zajechał. Punktualnie, jak mało kiedy. Pożegnałem się grzecznie i wycofałem. Mój rozmówca poszedł łowić dalej. Wydaje się jednak, że z tymi nieprawdziwymi informacjami o lekcjach religii robi nam facet krecią robotę. No i jak tu nie być przekornym?