Uczy pokory i szacunku…
Jeden z moich seminaryjnych formatorów często nam powtarzał: Życie jest bogatsze. Rzeczywiście, czasem człowiek planuje, a potem okazuje się, że Opatrzność miała jednak inne plany. Tak jest chyba w życiu każdego z nas. W życiu proboszcza jest tak bardzo często. Przykład? Proszę bardzo.
Wiedząc, że w najbliższy piątek mam przed południem pogrzeb Parafianki, obdzwoniłem rano kilkunastu moich chorych z informacją, że z Panem Jezusem w tym miesiącu nie przyjdziemy w pierwszy piątek, ale w pierwszy czwartek. Załatwione – pomyślałem, odkładając telefon po rozmowie z ostatnią chorą. Ucieszyłem się, że zmiana terminu poszła dość gładko. Wszak taka zmiana dla wielu chorych oznacza prawdziwe trzęsienie ziemi i wymaga przeorganizowania wielu rzeczy (trzeba np. – przykład z życia wzięty – poprosić wnuczkę o odwiedziny dzień wcześniej niż zwykle, by wyjęła z szafy biały obrus i pościeliła na stole). Zmiana terminu poszła dziś dość sprawnie. Jutro przed południem idę do chorych.
Po kolacji dzwoni ktoś na domofon:
– Proszę księdza, chciałem załatwić pogrzeb.
– Dobrze, już schodzę. A kiedy ten pogrzeb?
– Jutro przed południem.
– Yhy…
Można by się z lekka (albo nie z lekka) zdenerować, że ktoś z dnia na dzień przychodzi w tak ważnej sprawie i nie raczył nawet wcześniej zadzwonić, ale co tu by komu nerwy pomogły? Usiedliśmy, wysłuchałem, spisałem, co trzeba i tyle.
Teraz mam dwa wyjścia… Albo modlić się na jutro o dar bilokacji, albo znów obdzwaniać kilkunastu Parafian z informacją, że jednak z Panem Jezusem w czwartek nie przyjdziemy.
Trzeciej opcji brak.
Proboszczowanie uczy mnie m.in. tego, że wcale nie jestem panem swojego czasu. Wystarczy taka sytuacja, jak ta opisana wcześniej (a w ostatnich dniach podobnych sytuacji było kilka) i moje ludzkie plany znikają jak bańka mydlana. To wszystko przypomina mi o tym, że księdzem nie jest się dla siebie. Takie sytuacje uczą też człowieka pokory i szacunku dla każdej wolnej chwili.
Dobra, kończę. Idę się modlić o tą bikolację na jutro…