Widziane zza kratek… (4)
Wspominałem już, że dziwi mnie to, iż ludzie całymi miesiącami i latami potrafią żyć w grzechach ciężkich i potrzebny jest dopiero chrzest albo pogrzeb w rodzinie, by pójść do spowiedzi. To bardzo smutne. Warto dopowiedzieć, że nie mam tu na myśli ludzi, którzy nie praktykują. Takim trzeba poświęcić osoby tekst. Mam tu na myśli tych, którzy chodzą do kościoła. Nieraz nawet bardzo regularnie.
Tym bardziej nie potrafię zrozumieć tego braku tęsknoty za spowiedzią i Komunią św. Często tłumaczę to wszystko bardzo obrazkowo: Kiedy popełniasz pierwszy po spowiedzi grzech ciężki, to już wtedy wyrzucasz Pana Jezusa ze swojego serca. Tracisz łaskę uświęcającą. To jest moment, w którym dajesz diabłu PIN do swojego serca i do swojego życia. Diabeł ma w ręku kod dostępu, teraz może zrobić wszystko. Dosłownie wszystko. On teraz pisze scenariusz i odpowiada za reżyserię twojego życia. Sam mu na to pozwoliłeś. Tylko głupiec mógłby uważać, że diabeł nie zrobi z tego kodu żadnego użytku. Zrobi… I to szybciej, niż myślimy.
Wystarczy jeden grzech śmiertelny, żeby diabeł zaczął nam wprowadzać w życie swoje porządki. Pewnie, że nie od razu nami zawładnie i nie w każdym przypadku potrzebny będzie egzorcysta, ale i bez tego potrafi nam wiele w życiu namieszać. Nie raz w konfesjonale ludzie się dziwią, że małżeństwo im się wali, że konflikty z dziećmi, że wojny sąsiedzkie, że modlitwa nie idzie, że Msza św. nudna, że noce nieprzespane, że niepokój w sercu, itp. A jak ma być – pytam czasem – skoro od kilku lat to diabeł ci w życiu karty rozdaje? Jak ma być, skoro oddałeś diabłu kod dostępu do swojego serca? Bogu dziękuj – tłumaczę – że to tylko tak się kończy i że diabeł nie zrobił w twoim życiu jakiegoś większego jeszcze spustoszenia.
Chyba każdy z nas układał kiedyś domino. I wszyscy widzieliśmy, jak – przewracając pierwszy kafelek – za nim kładły się kolejne. Smutno było na to patrzeć, bo poukładanie tego wszystkiego zwykle kosztowało wiele czas, wysiłku i uwagi. A tu wystarczy tylko jeden mały pstryczek palcem i wszystko leci…
W życiu duchowym jest dokładnie tak samo. Wystarczy pierwszy grzech ciężki, a potem wszystko leci jak lawina. Grzech rodzi grzech, słabość rodzi słabość. Ale jest wyjście. Trzeba jak najszybciej postawić tamę i zablokować przewracające się kafelki. Tylko w ten sposób coś można ocalić. Taką tamą w życiu duchowym jest spowiedź. To wtedy, gdy klękamy u kratek konfesjonału, odbieramy diabłu klucz do naszego serca i na nowo zapraszamy tam Jezusa. Im szybciej, tym lepiej. Im szybciej postawię tamę, tym więcej uda mi się w moim życiu dobra ocalić. No chyba, że ktoś lubi, jak mu diabeł życie rujnuje… W takich sytuacjach nawet najlepszy spowiednik będzie musiał bezradnie rozłożyć ręce.
Słowo, które dziś zostawiam Ci do osobistego rachunku sumienia – kod dostępu.