Widziane zza kratek… (9)
Święta, święta i po… oktawie. Dziś w czasie jutrzni uświadomiłem sobie, że to już czwarty stycznia. A tak niedawno zasypiałem przed telewizorem, czekając na wystrzał fajerwerków i huk petard. Od tamtej pory minęło właśnie – patrzę na zegarek – 84 godziny. Hmmmm, trzeba zrobić jakieś czary i zatrzymać te zegary…
Po noworocznej przerwie wracamy do tekstów o spowiedzi. Bo choć kolejki przy konfesjonałach – tradycyjnie – są już dużo krótsze, to jednak diabeł na Sylwestra nigdzie nie wyjechał i już kombinuje, jak tu nas od Pana Boga odciągnąć. Temat spowiedzi jest więc aktualny cały czas.
W poprzednim wpisie z cyklu Widziane zza kratek wspomniałem o tym, że Katechizm Kościoła Katolickiego daje nadzieję na niebo nawet w sytuacjach, kiedy człowiek umiera w grzechu ciężkim. Trzeba tylko wzbudzić w sobie żal doskonały i postanowić jak najszybciej skorzystać ze spowiedzi św. Zanim jednak przejdziemy w naszych rozważaniach dalej, trzeba wspomnieć, że powyższe zasady odnoszą się do ludzi, którzy mają zdrowy osąd sytuacji i nie są przy tym ani skrupulantami, ani nałogowcami. Dla takich stosuje się nieco inną miarkę.
Wróćmy jednak do kwestii zasadniczej: jest światełko w tunelu i nawet umierając w grzechach ciężkich można doświadczyć Bożego Miłosierdzia. Bardzo ładnie ujął to kiedyś o. Pio, gdy rozmawiał z kobietą, której mąż popełnił samobójstwo skacząc do rzeki. – Musimy wierzyć – mówił o. Pio – że pani mąż będzie zbawiony. Proszę zauważyć, że między poręczą mostu a taflą wody było wystarczająco dużo czasu, żeby pani mąż zawołał o Boże Miłosierdzie.
Pięknie pocieszył wdowę o. Pio. Byłoby wręcz idealnie, gdybyśmy w przypadku każdego umierającego mogli powiedzieć to samo: Musimy wierzyć, że było wystarczająco dużo czasu, żeby zawołał o Boże miłosierdzie…
Tyle tylko, że zawołanie o Boże Miłosierdzie nie jest wcale takie proste. Przywołać tu warto innego świętego – Alfonsa Marię Liguoriego – który w tym temacie zwraca nasza uwagę na jeden szczegół. W swojej książce ,,Przygotowanie do śmierci” pisze tak: Jest mało prawdopodobne, żeby w momencie śmierci o Boże Miłosierdzie prosili ci, którzy w ciągu swojego życia na tym świecie nie chcieli mieć z Bogiem nic wspólnego.
No właśnie. I tu zaczynają się schody. Jest mało prawdopodobne – powie św. Alfons. Rzeczywiście, jak serce człowieka jest zatwardziałe, to nawet widmo śmierci nie jest w stanie wykrzesać z niego odrobiny żalu.
Trzeba przyznać, że obaj święci mieli rację w tym, co mówili. Nigdy nie jest za późno, żeby wołać o Boże Miłosierdzie (patrz. Dyzma czyli dobry łotr na krzyżu) i nigdy nie można zakładać, że człowiek, którzy nie przywykł do wołania o miłosierdzie za swojego życia, będzie wołał o nie w momencie swojej śmierci.
Warto pochylić się na spokojnie nad tymi kilkoma myślami. I warto zrobić sobie rozeznanie, jak to z tym wołaniem o Boże miłosierdzie jest w moim życiu.
Słowo, które dziś zostawiam Ci do osobistego rachunku sumienia – moment śmierci.