Wszystko zależy od duszpasterzy…
Dwa dni temu, w tekście pt. Kolos się budzi pisałem o tym, że z leksza 😉 udało się nam, duszpasterzom, odwrócić to, co kiedyś czynił Pan Jezus. On błogosławił dzieci, a dorosłych katechizował. My dziś, w polskim (i nie tylko w polskim Kościele) robimy często coś odwrotnego: katechizujemy dzieci, a błogosławimy dorosłych.
Oczywiście, na szczęście w drugą stronę – choć w mniejszym zakresie – też to działa. Wspominałem m.in. o katechezach dla dorosłych z okazji chrztu dziecka czy o tzw. spotkaniach dla narzeczonych.
Dziś jednak troszkę z innej beczki.
Dużo w te wakacje jeździłem… Były takie tygodnie, w których każdego dnia sprawowałem Eucharystię w innym kościele. Miałem więc okazję nie tylko poznawać różnych księży (naprawdę bardzo różnych 🙂 ), ale też – co jest niezwykle cenne – przyglądać się różnym lokalnym zwyczajom.
W wielu kościołach np. spotkałem się z tym, że do Komunii św. – wszystko jedno czy udzielanej w postawie stojącej czy na klęczkach – podchodziły także dzieci, które jeszcze nie przystąpiły do Pierwszej Komunii. Zwykle kładły sobie paluszek na usta (na znak, że nie przyjmują Komunii) i nadstawiały czoło, by je pobłogosławić.
Ktoś powie: piękna praktyka. I ja się z tym zgodzę, ale mam jedno duże ,,ale.” Zawsze w takich sytuacjach mam niesamowity dyskomfort, bo przecież mój kciuk, którym robię znak krzyża na czole dziecka jeszcze chwilę wcześniej dotykał Ciała Chrystusa. Nie jest żadną tajemnicą, że na palcu znajdują się cząsteczki konsekrowanych komunikantów, które potem – o zgrozo!!! – lądują na czole dziecka.
Na pierwszy rzut oka wszyscy są zadowoleni. Księża się cieszą, że dzieci są w kościele, dzieci się cieszą, bo dostały krzyżyk, rodzice się cieszą, że dzieci się cieszy. Wszyscy się cieszą…
Ja – przyznam się szczerzę – w takich sytuacjach robię wszystko, co mogę, żeby jednak dziecka nie pobłogosławić. Nie dlatego, że nie chcę czy że nie lubię dzieci, ale z tego prostego powodu, że czas udzielania Komunii św. nie jest czasem na błogosławieństwo.
Drodzy rodzice i duszpasterze… To naprawdę nie jest ten czas. Jeśli rzeczywiście chcecie, by dzieci były błogosławione, wprowadźcie taki zwyczaj po Komunii św. a nie w jej trakcie.
W kilku parafiach, w których byłem (także w kilku pijarskich) tak właśnie jest. Ksiądz zanosi Pana Jezusa do tabernakulum, dokonuje puryfikacji (obmycia kielicha), a potem wychodzi przed ołtarz i po kolei – przy akompaniamencie organów – czyni znak krzyża tym maluchom, które do niego podchodzą. Oczywiście, że Msza św. trwa wtedy co najmniej kilka minut dłużej, ale przynajmniej mamy pewność, że żaden maluch nie biega nam po kościele z Panem Jezusem na czole.
Ktoś powie, że to szczegół, coś mało ważnego, drobnostka… Że się czepiam. Ja jednak uważam, że już od najmłodszych lat trzeba uczyć dzieci szacunku do tego, co w naszej wierze mamy najświętszego. A tym CZYMŚ jest właśnie Najświętszy Sakrament.
W tym temacie wszystko zależy od duszpasterzy. Jeśli jednak ksiądz woli ,,załatwić wszystko” za jednym razem (udzielić Komunii i pobłogosławić), to niech przynajmniej rodzice, którzy czytają tego bloga wiedzą, że są księża, którzy w takich sytuacjach czują ogromny dyskomfort.
A ja mam propozycję dla księdza, niech ksiądz kiedyś w trakcie kazania zapyta (ale nie podczas mszy św. w tygodniu, tylko tej w niedzielę) ile osób wierzy, że za chwilę na tym ołtarzu pojawi się Pan Jezus.