Zapatrzeć się w Jezusa… Ot, cała filozofia.

Na bazie dzisiejszej Ewangelii można by przygotować całkiem niezłe rekolekcje. Wszystko jedno dla kogo. Może dla kleryków i dla księży… Albo może dla narzeczonych i dla małżonków… Albo dla rozeznających swoje powołanie…
W zasadzie adresatem takich rekolekcji mógłby być każdy, bo w każdym z nas jest coś z tego ewangelicznego Piotra.

Dziś mamy do czynienia z kolejnym Jezusowym cudem. Mistrz znów pokazuje swoją moc – tym razem chodząc po wodzie. Pewnie nas to nie dziwi. Jezus przecież już nie raz i nie dwa nas zaskakiwał. Robił już w przeszłości tyle cudów i znaków, że niby dlaczego nie miałby zaskoczyć nas dzisiaj? Dla Niego chodzenie po tafli jeziora – wbrew prawom natury przecież – nie było niczym nadzwyczajnym. Jezus może… A Piotr? Jakim prawem Piotr po wyjściu z łodzi – jak mówi Ewangelia – przyszedł do Jezusa po wodzie? Przecież Piotr nie był Bogiem, był zwykłym człowiekiem z krwi i kości. W czym zatem tkwi sekret tej niezwykłej Piotrowej mocy?

Odpowiedź jest prosta, znajdziemy ją wnikliwie zagłębiając się w dzisiejsze Słowo. Piotr, idąc do Jezusa po wodzie, przez cały czas swój wzrok utkwiony miał w Mistrza. Dopiero kiedy doszedł do Jezusa – Ewangelia opisuje to bardzo dokładnie – na widok silnego wiatru uląkł się i zaczął tonąć. Wcześniej, idąc do Jezusa, jakby tego silnego wiatru nie widział. Dostrzegł go dopiero po tym, jak doszedł po wodzie do Jezusa.

Jakże podobni jesteśmy do Piotra. Też chcemy iść za Mistrzem. Też wołamy: ,,Każ mi przyjść do siebie, Panie.” Chcemy być blisko Niego. Potrzebujemy Jego obecności. I co…? Po kilku krokach wędrowania za Jezusem najnormalniej w świecie idziemy na dno. Znów grzeszymy, znów upadamy. Jednym słowem – toniemy. Dlaczego? Dlatego, że tak samo jak Piotr, zbyt szybo odrywamy wzrok od Mistrza i rozglądamy się wokół. Tak jak Piotr tylko przez kilka pierwszych kroków jesteśmy w Jezusa zapatrzeni, potem coraz częściej wzrok od Jezusa odrywamy.

To jest odpowiedź na pytanie o to, dlaczego ciągle na nowo powracamy do naszych starych grzechów i słabości. Gdy w czasie spowiedzi św. wychodzimy z łodzi naszych grzesznych przywiązań, postanawiamy sobie (postanowienie poprawy jest przecież warunkiem dobrej spowiedzi św.), że zawsze będziemy blisko Jezusa. Snujemy plany, że od tej pory będzie w naszym życiu więcej modlitwy, może systematyczniejsza Msza św., może częstsza spowiedź, codzienna lektura Pisma św. I na tych postanowieniach idziemy niczym Piotr po tafli jeziora. Ale bardzo szybko te postanowienia okazują się zbyt powierzchowne. Przychodzi taki moment, kiedy już nie Jezus jest dla nas najważniejszy. Odrywamy od Niego wzrok, jak gdyby rezygnujemy z Niego. I wtedy zaczynamy tonąć.

Jakie zatem zadanie dla nas? Każdy z nas; i powołany do kapłaństwa, do życia zakonnego i powołany do małżeństwa; i ten, kto swoje powołanie z jakichś względów porzucił i ten, kto dopiero je odkrywa; i ten, kto żyje w samotności i ten, kto samotności się boi – każdy z nas ma to samo, jedno, wspólne życiowe zadanie – ZAPATRZEĆ SIĘ w Mistrza, ZAGAPIĆ SIĘ w Niego.

Tutaj nie wystarczy tylko SPOGLĄDANIE. Nie wystarczy ZERKANIE na Jezusa. (Tak wielu dziś zerka, przypominając sobie o Bogu tylko w niedzielę, a o spowiedzi tylko przed większymi świętami). To zdecydowanie za mało… Jeśli tylko zerkasz, nie dziw się, że toniesz…

One thought on “Zapatrzeć się w Jezusa… Ot, cała filozofia.

  • 12 sierpnia 2014 o 8:55 am
    Permalink

    Tak sobie myślę, że nie ma czegoś takiego, jak porzucenie powołania, bo jeśli ktoś z czegoś wyszedł, to raczej jest tym, który jeszcze szuka i dopiero to powołanie odkrywa. No chyba, że chodzi o Judasza, ale on też musiał być, żeby objawiła się chwała, moc i miłość Boża.
    I jakby tak każdy, który poznał Jezusa, nie spuszczał z Niego oczu, ani na chwilę, faktycznie nie tonąłby, ale był na swoim miejscu od początku do końca. Bylibyśmy wtedy wszyscy w niebie, a póki co, o to niebo toczymy tu na ziemi jeszcze walkę. A zwycięstwem jest już sam moment, kiedy wołamy: „Jezu, ratuj!”

    Odpowiedz

Skomentuj hally Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.