Teraz oręduj w niebie za polskimi seminariami…
Od piętnastu lat jestem szczęśliwym pijarem, ale – nigdy zresztą tego nie ukrywałem – gdzieś na dnie serca pozostał mi wielki sentyment do koszalińskiego seminarium duchownego. To tam jako młody chłopak jeździłem na Dni Otwartej Bramy – co roku pierwszego maja. To tam miałem okazję – mniej lub bardziej z ukrycia – przyglądać się klerykom i to tam zrodziło się pragnienie, by kiedyś też wybrać tę właśnie (kapłańską) drogę. Dopiero potem w moim życiu – a było to na szlaku pieszej pielgrzymki na Jasną Górę – pojawił się pewien człowiek (też ma na imię Piotr, też jest księdzem i też jest ojcem duchownym – takie scenariusze potrafi pisać tylko Pan Bóg), dzięki któremu bardzo poważnie zacząłem myśleć o powołaniu zakonnym.
Dziś jestem pijarem, ale wobec koszalińskiego WSD mam ogromny dług wdzięczności. To bardzo ważne dla mnie miejsce i często pamiętam o nim w moich modlitwach. Co jakiś czas udaje mi się tam zaglądać. Ostatnio zaraz po Bożym Narodzeniu 2018 r., kiedy razem z dwoma Współbraćmi objeżdżaliśmy koszalińsko – kołobrzeską diecezję. Kiedy – w ramach naszych wojaży – trzeba było pomyśleć o noclegu dla naszej trójki, od razu pomyślałem o Koszalinie. Zadzwoniłem do rektora z zapytaniem o nocleg i jak zwykle z jego strony spotkałem się z ogromną życzliwością.
Tym rektorem był wtedy ks. Wojciech Wójtowicz. Ten sam, który zginął w poniedziałkowym wypadku na trasie do Koszalina. Wojtek nie tylko nas przyjął i oprowadził po ogromnym gmachu koszalińskiego WSD, ale także zaprosił na herbatę do swojego mieszkania. Długo wtedy rozmawialiśmy: o naszych seminariach, o nowym dokumencie o formacji (w powstaniu zresztą którego Wojtek miał ogromny udział), o malejącej liczbie kleryków, o młodych, którym jako kapłani towarzyszymy.
Pamiętam, jak opowiadał o pewnym młodym kapłanie, księdzu Rafale, który jakiś czas wcześniej przeszedł udar i wymagał stałej opieki. Wojtek nazywał go swoim przyjacielem. Dał mu pokoik w seminarium i opiekował się nim jak bratem. Powiedział wtedy: – ,,Kiedy już przestanę być rektorem seminarium i pójdę jako proboszcz na jakąś parafię, zabiorę Rafała ze sobą.”
Mocno mnie te słowa wtedy uderzyły. Nie jeden ksiądz szukałby raczej dla schorowanego współbrata jakiegoś domu opieki albo może nawet hospicjum, a on tak wprost zadeklarował, że weźmie go ze sobą na parafię.
Dziś już wiemy, że nigdzie go ze sobą nie weźmie. Odszedł kilka dni temu zupełnie niespodziewanie. Przed ostatnim Bożym Narodzeniem wymieniliśmy smsy z życzeniami. Potem kolejne w Nowy Rok. Wciąż mam w komórce jego numer, a w pamięci jego wielką życzliwość, uśmiech i… normalność. Wojtek po prostu widział drugiego człowieka.
Pamiętam, jak w czasie sierpniowego Zjazdu Ojców Duchownych w Szczecinie miał dla nas konferencję. W kaplicy było jakieś siedemdziesięciu duchownych, a on – gość naszego spotkania, prelegent – zaraz po Mszy św. wyłowił mnie z tłumu i podszedł, żeby się przywitać. Zamieniliśmy kilka zdań i było to nasze ostatnie spotkanie na żywo.
Trudno mi dziś pisać te wszystkie wspomnienia, ale muszę powiedzieć, że obok żalu i poczucia straty mam gdzieś w sercu także wielką wdzięczność. Dziękuję Panu Bogu za to, że miałem okazję poznać ks. Wojtka. A ks. Wojtkowi dziękuję przede wszystkim za to, że będąc doktorem teologii, rektorem Seminarium i przewodniczącym Konferencji Rektorów Seminariów Diecezjalnych i Zakonnych w Polsce przede wszystkim pozostał człowiekiem. Normalnym, ludzkim człowiekiem. I właśnie takiego Go zapamiętam.
Wojtku, niech Pan da Ci niebo… Przez ostatnie lata byłeś przewodniczącym Konferencji Rektorów polskich Seminariów. Oręduj teraz za wszystkimi seminariami i wypraszaj tam w Górze polskiemu Kościołowi nowe powołania. Te, o które tak bardzo tutaj na dole się troszczyłeś. Amen.
Piękne słowa, łza się w oku zakręciła…
Po ludzku jest nam smutno i żal ściska serce, ale nade wszystko jest wiara która pozwala ufać, że ks. Wojciech kończąc ziemską wędrówkę rozpoczął nowe życie w niebie❤️