Nigdy nie zapomnę…

Ewangelia wg św. Jana 19,25-27.

Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. Myślę, że bardzo łatwo było Janowi ,,wziąć Maryję do siebie.”

Znał Ją od lat, może nawet bardzo się lubili. Coś w tym musiało być, skoro Jan zdecydowała się – inaczej niż pozostali uczniowie – być przy Niej do końca, aż po krzyż. Pewnie serce mu krwawiło, gdy widział to matczyne cierpienie. Pewnie wtedy zrobiłby wszystko, żeby tylko Matka tak nie cierpiała. Kiedy więc usłyszał od Mistrza, że to jest jego Matka, bez zastanowienia wziął Ją pod swoją opiekę, wziął Ją do sobie.


To wzięcie Maryi do siebie było niczym innym, jak tylko naturalną konsekwencją ich dotychczasowego wspólnego chodzenia za Jezusem. Można odnieść wrażenie, że Jan i tak zaopiekował się Maryją. Jeszcze zanim usłyszał słowa Mistrza z krzyża.

A co dla nas znaczy: wziąć Maryję do siebie? Nam też jest łatwo: łatwo jest wywiercić w ścianie dziurkę, wbić gwoździa i powiesić na nim święty obrazek. Można potem spoglądać na niego i mówić, że jesteśmy jak św. Jan, bo wzięliśmy Maryję do siebie. Ale przecież nie o to chodzi.

Jako Polacy uważani jesteśmy za naród maryjny. I dobrze, niech tak o nas mówią. Ale co to znaczy? Czy wystarczy pójść w maju pod kapliczkę i odśpiewać litanię? Czy wystarczy w październiku wziąć do ręki różaniec, a na Matki Bożej Siewnej ziarno w kościele poświęcić? Nie, to są tylko zewnętrzne znaki tego, że Maryja jest dla nas rzeczywiście kimś ważnym. Ale istota jest znacznie głębiej. To, co najważniejsze kryje się w głębi naszych serc. Bo choć te wszystkie zewnętrzne przejawy naszej maryjnej pobożności ważne są i piękne, to jednak najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Nigdy nie zapomnę misji, które kilka lat temu prowadziłem w kilku parafiach diecezji łowickiej. Misji, które miały przygotowywać mieszkańców na nawiedzenie ich parafii przez Kopię Cudownego Obrazu Matki Bożej. Maryja w Cudownym Obrazie pielgrzymowała od parafii do parafii, od dekanatu do dekanatu.

Zwyczaj jest taki, że to proboszcz parafii, która kończyła nawiedzenie odwoził z kustoszem Obraz w specjalnym samochodzie – kaplicy do następnej parafii. Często działo się to w otoczeniu wozów strażackich. Miałem takie szczęście, że kilku proboszczów poprosiło, bym to ja w tej kaplicy na kółkach pojechał z Obrazem. Oni jechali z tyłu swoimi autami.

Nigdy nie zapomnę widoku ludzi, którzy na dźwięk syren strażackich wychodzili z domów, podchodzili do płotów i płakali. Nigdy nie zapomnę widoku kilku staruszków i staruszek, którzy podpierając się laskami, przed Matką Bożą padali na kolana i płakali. I mnie i paulinowi, który prowadził samochód też wtedy szkliły się oczy. Bo widok tych starych ludzi na kolanach przed Matką Bożą powolutku mijającą kolejne domy bardzo chwytał za serce. Obok nich byli często ich dzieci i wnuki. Ale tym bardzo rzadko kolana zginać się chciały. Młodzi w większości tylko patrzyli, starzy adorowali.

Wziąć Maryję do siebie to nie tylko powiesić obrazek na ścianie. Wziąć Maryję do siebie to wyryć sobie Jej Imię we własnym sercu, myśleć o Niej, rozmawiać z Nią i tak żyć, by całym sobą wypełniać wolę Pana Boga. Właśnie tak, jak Maryja ją wypełniła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.