Bo być znakiem to za mało…
Ewangelia wg św. Łukasza 11,29-32.
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: „To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.
Jezus mówi dziś w Ewangelii o tym, że ,,Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy.” Dalej powie, że ,,dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili.” Nie sposób, czytając tę dzisiejszą Ewangelię, nie zadać sobie pytania o to, jakim my jesteśmy znakiem dla innych.
Więcej nawet, trzeba nie tylko na to pytanie sobie odpowiadać, ale trzeba też uświadomić sobie, że uczeń Jezusa nie może być tylko znakiem, tylko drogowskazem. Drogowskaz stoi w miejscu i tylko wskazuje drogę. Tymczasem potrzeba czegoś więcej – potrzeba nam przewodników. Potrzeba kogoś, kto sam znając drogę, poprowadzi drugiego do Jezusa. Bardzo potrzeba dziś światu Bożych przewodników. Ludzi, którzy zejdą z kanap, o których mówił kiedyś papież Franciszek, którzy założą wygodne buty i pójdą ścieżkami wiary, prowadząc innych.
Pisząc o tym, nie myślę tylko o duchownych, choć właśnie oni powinni poczuwać się do tego najbardziej. Świeccy, będący w bliskiej zażyłości z Jezusem, również mogą i powinni być przewodnikami dla innych. Dobrym przykładem jest Sługa Boży Jan Tyranowski. Ten krakowski krawiec był przez kilka lat kierownikiem duchowym młodego Karola Wojtyły. Papież wspominał go po latach: Od niego nauczyłem się między innymi elementarnych metod pracy nad sobą, które wyprzedziły to, co potem znalazłem w seminarium. Jan Tyranowski, który sam kształtował się na dziełach św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa, wprowadził mnie po raz pierwszy w te niezwykłe, jak na mój ówczesny wiek, lektury.
Trzeba odwagi i jakieś szczególnej łaski od Boga, żeby prowadzić innych na ścieżkach wiary. Ale prawda jest taka, że tej samej odwagi i łaski potrzeba, aby dać się prowadzić innym. Widzę to bardzo wyraźnie z perspektywy konfesjonału. Czasem zdarza się, że ktoś przychodzi do spowiedzi z naprawdę ciężkimi i wciąż powtarzającymi się grzechami. W konfesjonale długo rozmawiamy. Wydaje się, że jestem rozumiany przez penitenta. Na zakończenie spowiedzi – aby nie zostawić penitenta samemu sobie – daję namiar na siebie i mówię: Jeśli będziesz potrzebował pomocy, jestem do dyspozycji.
Wielu w konfesjonale deklaruje, że chce kontynuować rozmowę, że potrzebuje pomocy. Problem tylko w tym, że słowne deklaracje to nie wszystko. W rzeczywistości z możliwości ponownego spotkania, następnej rozmowy czy spowiedzi korzysta niewielu. Często niestety wcale nie ci, którzy naprawdę powinni.
Tymczasem życie pokazuje, że ktoś, kto daje się prowadzić, kto korzysta z rozmów duchowych i regularnie się spowiada, łatwiej postępuje na drodze wiary. O tym, dlaczego tak się dzieje, napiszę niebawem.
Dziś zachęcam Cię do szczerego odpowiedzenia sobie na pytanie o to, jakim – jako uczeń Jezusa – jesteś znakiem dla innych.