Bez irytacji… (cz.4)
Ostatnio wspominałem o tym, że dobrze jest się w konfesjonale spowiednikowi przedstawić. Nie od tego – to oczywiste – zależy ważność spowiedzi, ale może się okazać, że taka właśnie praktyka okaże się pomocna i dla spowiednika, i dla nas samych. I pomoże nam uniknąć dziwnych sytuacji. Jak choćby takiej, w której przygłuchy spowiednik, spowiadając kleryka, przed rozgrzeszeniem zadał mu pytanie: – A żonę bijesz?
Dziś idziemy dalej w naszych rozważaniach. Zatrzymajmy się przy dacie ostatniej spowiedzi.
– Ostatni raz spowiadałem się… hmmmm… nie pamiętam kiedy.
Takie wyznanie w konfesjonale niestety nie jest odosobnionym przypadkiem. I niestety, zwykle nie wróży niczego dobrego. Ktoś wypowiada takie zdanie i myśli, że wszystko jest ok i sprawa załatwiona. Otóż nie… Dobry spowiednik powinien mimo wszystko dopytywać.
Trzeba trochę pomęczyć szare komórki i spróbować sobie przypomnieć. W przeciwnym razie postawimy spowiednika w dość dziwnej sytuacji. Oczywiście, mogę zapomnieć dzień i miesiąc, w którym się spowiadałem, ale muszę spróbować jakoś dopowiedzieć to choćby tylko orientacyjnie. Np.: Nie byłem u spowiedzi z dziesięć lat. Albo: Starałem się chodzić do spowiedzi na każdą Wielkanoc, ale nie pamiętam, czy w tym roku byłem. Albo: U spowiedzi byłem jak moja 25 – letnia córka szła do Pierwszej Komunii. Bystry spowiednik szybko sobie obliczy, jak długo penitent nie korzystał ze spowiedzi.
Takie – nawet przybliżone tylko – określenie terminu ostatniej spowiedzi jest dla spowiednika bardzo ważne. Tym bardziej, że niektórzy długodystansowcy (czyli ci, którzy u spowiedzi nie byli wiele lat) spowiadają się czasem tak, jakby byli bardziej papiescy od papieża. Po kilku latach potrafią wymienić tylko dwa, trzy, cztery grzechy,
Kiedy ja spowiadam takiego długodystansowca, zawsze staram się uświadomić mu to, że wcale nie zjedzenie mięsa w piątek ani nawet nie masturbacja jest jego największym grzechem, ale to, że przez całe długie lata żyje jak poganin i że Pan Bóg wcale go w życiu nie obchodzi. Największym grzechem jest zimne serce i brak jakiegokolwiek działania, by coś na to poradzić.
Myślę sobie tak: Jeśli dla kogoś spowiedź jest naprawdę powrotem do kochającego Ojca po wielu tygodniach, miesiącach albo latach rozłąki, to ta data sama zapisze mi się w pamięci. Bo jest to wydarzenie, które wydarza się nie codziennie. Jeżeli spowiedź jest dla mnie czymś ważnym i wyjątkowym, a nie tylko odfajkowaniem kolejnej sprawy do załatwienia przed świętami, to sobie tę datę będę naprawdę bardzo cenił. Bo to będzie dla mnie w jakimś sensie data przełomowa.
Tak jak wspomniałem, przywołanie konkretnej daty ostatniej spowiedzi nie należy do istoty sakramentu. Ale jej zapamiętanie i wypowiedzenie sprawia, że spowiednik patrzy na nas normalnie i nie ma poczucia, że właśnie przychodzi mu rozmawiać z jakimś kolejnym religijnym ignorantem.
A pod spodem zdjęcie. Warto przyjrzeć się postawie tej biednej penitentki.
Spowiedź w takiej dziwnej pozycji już można z góry zaliczyć penitentowi jako pokutę 😉