Widziane zza kratek… (2)
Wiem, że jako spowiednikowi kilku rzeczy w konfesjonale mi nie wolno. Nie wolno mi – na przykład – irytować się tym, co mówi penitent. Nie po to tam siedzę, by się irytować, tylko by słuchać i rozgrzeszać.
Nie powinienem się też dziwić tym, co ludzie przynoszą do konfesjonału. Zresztą, już chyba jestem za stary na to, by się dziwić. Całkiem szczerze mogę powiedzieć, że jeśli o grzechy chodzi, to chyba żaden mnie nie zdziwił. Doskonale wiem z własnego doświadczenia, że jak się w życiu nie trzymamy Pana Boga, to w naszej głupocie i słabości możemy się bardzo pogubić.
Jest jednak coś, co w konfesjonale mnie dziwi. I przyznam, że nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Chyba muszę się po prostu na to zgodzić i to zaakceptować. A mianowicie, dziwi mnie to, że ludzie potrafią całymi latami chodzić w grzechach ciężkich i potrzebują dopiero pogrzebu babci czy matki, żeby pójść do spowiedzi. Takie postępowanie bardzo mnie dziwi.
Oczywiście, nie myślę tu o sytuacjach skrajnych, o jakimś chorobliwym lęku przed spowiedzią albo o niestosownym zachowaniu spowiednika, który spowodował u penitenta uraz i niechęć do sakramentu na długie lata. Znam takie sytuacje, ale nie takie mam tu na myśli. Myślę tu o sytuacjach, w których nie ma żadnej blokady psychicznej, ani też żadnej przeszkody do udzielenia rozgrzeszenia, a jednak człowiek zwleka.
Bardzo często mówię w konfesjonale o tym, że o wiele bardziej niż zjedzenie mięsa w piątek, niż nie odmówienie pacierza czy okłamanie koleżanki, Pana Boga boli to, że staliśmy się na Niego obojętni. Tak, tak, to obojętność na Bożą Miłość i Bożą Tęsknotę jest największym grzechem bardzo wielu z nas.
Słowo, które dziś zostawiam Ci do osobistego rachunku sumienia – OBOJĘTNOŚĆ.