Nie potrzebują lekarza zdrowi…
Jakiś czas temu poznałem pana Andrzeja (imię zmieniłem na potrzeby tego tekstu). Był bezdomny, nie miał żadnej bliższej rodziny. Kilka razy spotykaliśmy się to tu, to tam. W końcu kilka tygodni temu dowiedziałem się, że przyjęli go w jakimś przytulisku. Odwiedziłem go kilka razy. Nawet się ucieszył, sprawiał wrażenie zadowolonego człowieka. Nie dziwię się: teraz ma dach nad głową, jedzenie, towarzystwo.
Jakiś czas temu sprowokowałem rozmowę, która chyba nam obu dała do myślenia:
– Panie Andrzeju, może chciałby się Pan wyspowiadać? – zapytałem w czasie jednego z ostatnich widzeń.
– Nie mam takiej potrzeby – odpowiedział bez namysłu..
– Mogę zapytać, kiedy Pan był ostatnio?
– Wie ksiądz, dawno.
– Dawno to znaczy ile: rok, dwa? – drążyłem temat.
– Dawno, to znaczy z pięćdziesiąt lat temu – wyznał szczerze.
– To rzeczywiście dawno. Bardzo dawno…
– No, trochę księdza okłamałem – uśmiechnął się – ostatnio byłem u spowiedzi dokładnie czterdzieści osiem lat temu. W dniu chrztu mojego syna.
– Pamiętna data – odpowiedziałem, dając do zrozumienia, że warto coś z tym zrobić.
Nie muszę dodawać, że dalsza rozmowa i zachęta do spowiedzi nie odniosła żadnego skutku. Pewnie dlatego, że p. Andrzej – jak sam wyznał – choć wierzy w Boga, to jednak w księży już dawno wierzyć przestał.
No cóż, ja nawet nigdy w księży wierzyć nie zacząłem. Na szczęście nie jest to żaden dogmat Kościoła. Tak czy inaczej, człowieka szkoda. Tyle lat bez Jezusa w sercu. Modlę się za niego. Może kiedyś dane mu będzie pojednać się z Bogiem. Choćby w ostatniej chwili, jak dobry Łotr na krzyżu.
Przypomina mi się ta rozmowa z p. Andrzejem, gdy czytam dzisiejszy fragment Ewangelii:
Jezus nauczał raz w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: «Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy». Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga.
Pan Andrzej i ta kobieta mają wiele wspólnego. Oboje są pochyleni i oboje nie mogą się sami wyprostować. Kobieta w sensie fizycznym, p. Andrzej w znaczeniu duchowym. Jezus jednak chce leczyć każdego, bez względu na dolegliwości. Dla Jezusa nie jest ważne, czy człowiek niedomaga przez lat osiemnaście czy przez czterdzieści osiem. Każdy – jeśli tylko chce i pozwoli Bogu działać – może się znów wyprostować.
Trzy rzeczy zrobiła kobieta z Ewangelii:
1. – usłyszała Jezusa,
2. – uwierzyła w Niego,
3. – podeszła bliżej.
Zastanawiam się nad tym, czego brakuje p. Andrzejowi i wielu innym pochylonym pod ciężarem swoich grzechów. Czy nie słyszą, że Jezus ich woła? A może nie wierzą, że On może ich uzdrowić? A może po prostu nie chcą, boją się lub nie potrafią zbliżyć się do Lekarza?
Co w takiej sytuacji mogę zrobić jako kapłan? Bardzo wiele… Mogę się modlić, mogę zachęcać, mogę po prostu przy tym człowieku być… Chyba nic więcej, bo przecież nic na siłę. Dlatego tego Pana i wielu innych podobnych do niego polecam dziś Waszej modlitwie. Módlcie się, proszę, za tych, którzy sami za siebie już się nie modlą.
A w jutrzejszym wpisie zastanowimy się nad tym, dlaczego Jezus – chociaż może – często nie działa na odległość.
Piotrek, przypomniała mi się opowieść aktorki Danuty Szaflarskiej, jak rozmawiała z ks. Popiełuszko w latach 80-tych. Ona wspierała się przed spotkaniem z nim w gronie innych aktorów, na „dzień dobry” powiedziała mu: „Proszę księdza, od razu powiem na początku, że od 40 lat nie byłam w kościele, nie wierzę. Więc nie wiem, czy będzie miał ksiądz z czym ze mną porozmawiać.” A On odpowiedział jej: „Ale to nic nie szkodzi…”. Potem aktorka, jak sama mówi, nawróciła się, po kilku miesiącach przygotowań wyspowiadała i zaczęła nowe życie. Piotrek, nic na siłę, nie proponować, nie zachęcać pytaniem, czy prośbą – to wszystkich niechętnych odstrasza. Świecić ludzkim przykładem, pokazać że ksiądz to też człowiek, a nie oderwana od porządku świata istota. I zostawić decyzję o spowiedzi w gestii wolności każdego.
Powiem,że z jednej strony się zgadzam,ale z drugiej podzielę się tym co opowiadał mi mój przyjaciel. Pewien młody ojciec widząc,że ktoś z młodzieży,którą się opiekuję nie przystępował do Komunii Świętej,to pytał się co się dzieję,zachęcał do spowiedzi.To jest piękne postępowanie moim zdaniem,ja wiem,że nie których się nie zachęci słowami,ale ja zobaczyłam,że temu ojcu naprawdę zależy na człowieku.Ja niestety przez długi czas tego nie doświadczyłam w swojej wierzę a wiele rzeczy pewnie byłoby inaczej,gdyby mnie ktoś wcześniej zachęcił do spowiedzi
…czego brakuje p. Andrzejowi i jemu podobnym…?
Ludzie mają tendencje przypisywania z góry drugiemu człowiekowi pewnych cech, reakcji, motywów działania, itd..czyli tzw. łatek, których w swoim życiu doświadczyli, a dokładniej nawet, czym sami żyją. I dokładnie tak samo myślą o Jezusie, o Bogu. Kreują Go sobie właśnie w taki sposób. Nawet sobie nie wyobrażają, że „Ktoś” może ich kochać bezinteresownie i że ten „Ktoś” nieustannie na nich czeka. Tak po prostu, bez oczekiwań.
I potrzeba teraz p. Andrzejowi, żeby w jego życiu pojawił się człowiek na wskroś przeniknięty miłością Bożą. Żeby ten człowiek samym zachowaniem i funkcjonowaniem dał świadectwo człowieczeństwa na podobieństwo Boże, żeby p. Andrzej zobaczył Boga w tym człowieku, zobaczył bezinteresowną miłość, serdeczność, życzliwość, pokój, radość, zaufanie, wierność, stałość, itd. I wtedy p. Andrzej sam poprosi o więcej. Bo obudzi się w nim wiara.
Więc modlimy się o takiego właśnie człowieka dla „p. Andrzeja” 🙂
„Zastanawiam się nad tym, czego brakuje p. Andrzejowi i wielu innym pochylonym pod ciężarem swoich grzechów. Czy nie słyszą, że Jezus ich woła? A może nie wierzą, że On może ich uzdrowić? A może po prostu nie chcą, boją się lub nie potrafią zbliżyć się do Lekarza?.”
Nie wiem czego brakuje innym, ale wiem co mi utrudnia przełamanie się i uklęknięcie u kratek konfesjonału. Nie jest jest to brak wiary w to, że Jezus może mnie nie uzdrowić, ale tak jak ksiądz napisał ogromny lęk, wstyd i poczucie , że jestem niegodna Jego miłości i przebaczenia. Strach, że znowu Go zawiodę. Spowiedź odkładam już długo w czasie i żałuję, że wtedy, kiedy się na nią zdecydowałam spowiednik nie wykazał się cierpliwością i zrozumieniem, że tak po ludzku nie był wtedy ze mną. Odeszłam od konfesjonału załamana, próbowałam znowu żyć na własną rękę, ale dzisiaj widzę, że takie życie nie ma sensu. Z jednej strony brakuje mi Boga i tak bardzo bym chciała zmienić swoje życia, a z drugiej strony tak bardzo się Go boję ;(
Zastanawia mnie jedna sprawa, czy człowiek który tak długo jak w tym przypadku nie był u spowiedzi 48 lat wiedziałby w ogóle z czego się spowiadać? Bo wyobrażacie sobie sytuację gdy w pokoju, w którym żyjemy nie sprzątamy pół wieku a ciągle coś do niego wnosimy, śpimy w nim, jemy, odpoczywamy itp. Od czego zacząć sprzątanie.
Myślę, że nie słyszą jednak. Patrzę na siebie i dlatego tak myślę. Niestety im dłużej to pochylenie trwa tym jest się bardziej głuchym, tym dalsza wydaje się być droga i jeszcze fakt, że raczej nie jest to łatwe…