O wzroku, który może zabijać…
Niesamowicie ważne jest to, na co patrzymy i co oglądamy. Nie będzie żadnej przesady w porównaniu tego, co oglądamy do tego, co jemy. Jeśli zjemy coś niestrawnego, może pojawić się jakaś choroba. Oglądanie złych rzeczy też może mieć swoje niepożądane konsekwencje.
Dla przykładu:
Jeśli dziecko od najmłodszych lat siedzi przed telewizorem i ogląda przepełnione agresją bajki (a takowych niestety dzisiaj nie brakuje), to czy można się dziwić, że ów malec staje się coraz bardziej agresywny i nerwowy?
Albo jeśli młody człowiek regularnie siada przy komputerze i karmi się treściami, które jacyś ćwierćinteligenci nazywają ,,stronami dla dorosłych”, to czy można się dziwić, że w głowie takiego chłopaka zaczyna dziać się coś niedobrego? Że zaczyna patrzeć na kobietę tylko przez pryzmat seksualności?
Niesamowicie ważne jest to, na co patrzymy. To, co przez oczy wpuszczamy do naszego wnętrza. I dlatego chcę tutaj wyakcentować z dzisiejszej Ewangelii jedno tylko, ale jakże wymowne zdanie: Oczy wszystkich w synagodze były w Nim utkwione (Łk 4,20).
Wszyscy w synagodze patrzyli na Jezusa. Nie, nie patrzyli… Oni się w Jezusa zagapili. Utkwić wzrok to coś więcej niż spojrzeć czy zerkać. Zapatrzeć się w Jezusa – tego nam potrzeba.
Ale zaraz… Czy to wystarczy? Czy samo utkwienie wzroku w Jezusie gwarantuje sukces? Chcielibyśmy, aby tak właśnie było. Niestety… Ewangelia burzy nam taką sielankową wizję. Bo kiedy wszyscy w synagodze mają wzrok utkwiony w Jezusa, zaczyna dziać się coś złego.
Najpierw słuchają Go i przytakują Mu. Potem zaczynają się zachwycać i przychodzi zdziwienie. Czy nie jest to syn Józefa? – pytają. Bardzo szybko za tym retorycznym pytaniem idzie gniew. Porwali Jezusa z miejsca, wyrzucili Go z miasta. Więcej – chcieli zrzucić Go z wysokiej góry.
Jak to zatem możliwe, że ci sami, którzy jeszcze kilkanaście minut temu mieli swój wzrok utkwiony w Jezusie, teraz próbują dokonać tak okrutnego samosądu? Przecież tego się nie da zrozumieć. Skąd taka diametralna zmiana w ich postawie?
Odpowiedź jest banalnie prosta: Nie wystarczy wpatrywać się w Jezusa oczyma. Nie wystarczy zagapić się w Niego. To pierwszy krok, ale jeśli nie będzie kolejnych, może dojść do tragedii. Potrzeba przejścia z poziomu oczu do poziomu serca. Nie tylko nasze oczy mają być na Jezusa otwarte, ale przede wszystkim otwarte ma być na Niego nasze serce. Dopiero serce otwarte na Jezusa gwarantuje nam duchowy sukces.