Bać się nie potrzeba…
Ewangelia wg św. Łukasza 9,7-9.
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A Herod mówił: «Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?» I starał się Go zobaczyć.
Trochę zastanawiające, że Łukasz zwraca uwagę na to, iż Herod słyszał o wszystkich cudach Jezusa. Skąd? Od kogo? I czy rzeczywiście o wszystkich? No i pytanie zasadnicze: Skąd się wzięło to Herodowe zaniepokojenie? Pewnie z obawy przed utratą władzy.
Młody Herod poszedł w ślady starego Heroda. Ojciec wspomnianego Heroda młodszego czyli Antypasa – Herod Wielki – też kiedyś bał się Jezusa. Konsekwencją tamtej bojaźni było zabicie niewinnych dzieci. Stary Herod od początku traktował Jezusa jako rywala i potencjalnego konkurenta w drodze do tronu. Najwyraźniej teraz młody powiela błędy ojca. Tymczasem przecież Jezusowi nie o to tron chodziło.
Całe to Herodowe zaniepokojenie wzięło się stąd, że podejrzewał Jezusa o coś, czego Ten zupełnie nie zamierzał. W naszym życiu może być bardzo podobnie. Możemy się niepokoić i martwić o coś, co w rzeczywistości nigdy nie zaistnieje. Ktoś powiedział, że tak naprawdę zdecydowana większość naszych obaw nigdy się nie spełni. To tylko zły podpowiada nam najgorsze scenariusze, które wcale nie muszą kończyć się źle. Dotyczy to także tematu naszej wiary. Na tym polu szatan też zbiera niezłe żniwo.
A człowiek – szczególnie ten nieznający Jezusa – ulega tym podszeptom. Iluż ludzi nie przystępuje do spowiedzi, bo uwierzyło, że ich grzechy są większe niż Boże Miłosierdzie? Iluż odeszło od Kościoła, bo dało sobie wmówić to, że Bóg nie wysłuchuje, nie wspiera, nie pomaga, nie błogosławi?
Całkiem niedawno napisała na mojego maila osoba, która przez wiele lat prosiła o uzdrowienie śmiertelnie chorej córki, ale ta córka niedawno umarła. W jednej chwili umarła też wiara tej osoby. Stała się – jak twierdzi – osobą niewierzącą, choć fakt, że do mnie napisała każe mi jednak wątpić w jej całkowitą niewiarę. Gdzieś tam na pewno tli się iskierka, którą teraz trzeba dostrzec i z pomocą Bożej łaski na nowo rozpalić. Wydaje się, że jesteśmy na dobrej drodze…
Poznać Jezusa takiego, jakim jest – to nasze zadanie nie tylko na dziś czy jutro, ale na całe nasze życie. A kiedy już poznam Jezusa prawdziwego – takiego, jakiego pokazuje mi święta Ewangelia – poczuję, że On wcale nie chce mnie niepokoić. Przeciwnie, On chce obdarzać mnie swoim pokojem. I to nieustannie… Dokładnie tak samo, jak apostołów w Wieczerniku. Oni też usłyszeli od Niego: Pokój wam.
Niepokoić powinni się ci, którzy Jezusa nie znają i nie robią nic, by Go poznać. Ci, którzy Go poznają, mogą być spokojni. Bo prawdziwej Miłości bać się nie potrzeba.