Bez irytacji… (cz.3)
Wczoraj wspominałem o konfesjonałach. Wierzcie mi, nie jest obojętne, czy siedzi się w wygodnym fotelu w wyciszonym konfesjonale czy w ciasnej klitce, w której bardziej słychać organy z chóru niż penitenta zza kratek. Kiedyś siedziałem w takiej dziupli, że nawet na czas wypowiadania formuły rozgrzeszenia trudno mi było rękę do góry unieść. To prawda – do szczuplutkich nie należę… Najważniejsze, że w temacie konfesjonałów powoli się coś zmienia.
Jak już się ksiądz usadowi w konfesjonale, to przychodzi penitent i… I bardzo często jest pięknie. Osoba klęka, pozdrawia kapłana: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, robi znak krzyża. Czyli dokładnie tak, jak w książeczce do Pierwszej Komunii św. Powoli, bez pośpiechu, wyraźnie. Mnie też tak kiedyś uczyli, dlatego czasem trudno mi się słucha, kiedy ktoś próbuje na skróty: bez znaku krzyża, bez pochwalonego. Zwykle, jak początek spowiedzi byle jaki, to i byle jakie wyznawanie grzechów.
Bardzo lubię takie spowiedzi, w których po kolei odkrywamy karty: Ostatni raz byłem u spowiedzi…, pokutę odprawiłem, jestem mężem, ojcem, pracodawcą, studentem… Dopowiedzenie tych kilku słów jest dla spowiednika naprawdę bardzo cenne. Co innego w przypadku stałego spowiednika. Jeśli mój stały spowiednik zna mnie już lepiej, nie trzeba za każdym razem mu się przedstawiać. Chyba, że spowiedź odbywa się w takich warunkach, że istnieje ryzyko, iż nas nie rozpozna. Obcemu księdzu warto się nieco przedstawić.
Z tym przedstawianiem się czasem bywa różnie. Przychodzi starszy pan i mówi: Jestem mężczyzną. O ile dziecku z drugiej klasy podstawówki można wybaczyć, gdy powie: Jestem dziewczynką, o tyle w przypadku takich starszych panów zawsze zastanawiam się nad tym, czy sobie ze mnie w konfesjonale nie robią żartów.
Tak czy inaczej warto zastanowić się nad tą swoją autoprezentacją przed wyznaniem grzechów. Nie jest ona potrzebna do ważności spowiedzi, ale czasem Duch Święty akurat zwraca uwagę spowiednika na to, co penitentowi wydaje się zbyteczne.