Był kiedyś taki moment…

Ewangelia wg św. Mateusza 18, 12 – 14

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jak wam się zdaje? Jeśli ktoś posiada sto owiec i zabłąka się jedna z nich, to czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu na górach i nie pójdzie szukać tej, która się błąka? A jeśli mu się uda ją odnaleźć, zaprawdę, powiadam wam: cieszy się nią bardziej niż dziewięćdziesięciu dziewięciu tymi, które się nie zabłąkały. Tak też nie jest wolą ojca waszego, który jest w niebie, żeby zginęło nawet jedno z tych małych».

Niesamowite jest to, co Pan Bóg dla nas robi. Zostawia dziewięćdziesiąt dziewięć owiec na górach po to, by odnaleźć tę jedną, jedyną zagubioną. Poświęca niemal całe stado, by uratować pojedyncze zwierzę. Ta Boża logika nie mieści nam się w głowach.

Właśnie takiego Jezusa znamy, takiego Jezusa spotykamy na kartach Ewangelii. Takiego Jezusa kochamy. Jezusa Dobrego Pasterza.

Ale popatrzmy na to także z innej strony. Był taki moment w historii zbawienia, w którym Bóg postąpił wbrew tej logice. Jeden jedyny raz nie zostawił dziewięćdziesięciu dziewięciu, żeby ratować Jednego. Zrobił coś odwrotnego – Jedynego (swojego Syna) skazał na śmierć, żeby ratować wielu. Dwie jakże różne postawy – Dobry Pasterz szukający jednej kosztem wielu i Bóg Ojciec poświęcający swego Jednorodzonego dla wielu.

Zawsze jakoś mocno dotykało mnie to, że Bóg nie pozwolił Abrahamowi zabić jego własnego jedynaka – Izaaka, a swojego Jedynaka – Jezusa oddał na śmierć za całą ludzkość. Abrahamowi oszczędził  żałoby. Sobie jej nie oszczędził.


Nie jesteśmy w stanie podziękować Bogu za ten ogrom Jego miłości do nas. Jedyne, co możemy, to postawić retoryczne pytanie: Co jeszcze Bóg miałby zrobić, żeby udowodnić człowiekowi swoją bezgraniczną miłość?

Ja nie znajduję odpowiedzi na to pytanie.
Niech ono lepiej pozostanie retorycznym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.