Dzień wspomnień…
Dla mnie Dzień Edukacji Narodowej to przede wszystkim dzień wspomnień. Z wielkim sentymentem i dość często wspominam moje szkoły i moich Nauczycieli. Z perspektywy czasu widzę, jak wiele Im zawdzięczam. Chyba najczęściej i najbardziej chętnie wracam pamięcią do mojej podstawówki.
Pani Teresa – moja katechetka. To dzięki Niej jeszcze przed Pierwszą Komunią św. stanąłem przy ołtarzu jako ministrant. Kto wie, może dziś nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie Jej delikatna zachęta sprzed ponad trzydziestu lat. Nigdy Jej tego nie zapomnę.
Miło wspominam Panią Danutę – moją polonistkę. Choć na polskim czasem mój stres sięgał zenitu (szczególnie, gdy na sprawdzianie z lektury zamiast odpowiedzi na pytania trzeba było napisać dyktowane przez Nią zdanie, które skądinąd wyrażało głęboką prawdę: Nie przeczytałem lektury, bo mi się nie chciało 😊 ). Do dziś pamiętam te wierszyki przepisywane z książki do zeszytu formatu A4. To nie były zwykłe wierszyki. Każdy z nich składał się z rozsypanki słów z zasadami ortografii. Już samo przepisywanie ich było dla mnie wtedy bez sensu, a my jeszcze musieliśmy uczyć się tego na pamięć. Efekt jest taki, że całkiem sporo pamiętam do dziś:
(…)
żarłok, wyżeł, kożuch stróża,
żak, żartowniś, żółta róża,
żółw, żubr, szarża, żmija żywa,
żyto, żąć, spiżarnia, żniwa,
bagażowy, ciężkie łoże,
żyłka, życzyć, żyzny, zboże,
sierżant, wieża, garaż, dążę,
żagiel, żegnać, żona, książę,
wąż, drapieżny, oręż, jeża,
żądać, ryż, pożyczka, świeża, itd.
Po co mi to? Pytałem wtedy sam siebie, bo na postawienie tego pytania Pani od polskiego nie miałem odwagi. Dziś już wiem… To było po to, bym dzisiaj nie miał żadnych problemów z ortografią. Do dziś też wspominam zdanie, które Pani Danuta czasem powtarzała: Nie wyobrażam sobie dnia bez przeczytania chociaż kilku stron książki. Wtedy też tego nie rozumiałem. A dziś – Droga Pani Profesor – mam dokładnie tak samo. Już nie pamiętam, kiedy jakiś dzień minął mi bez wzięcia książki do ręki.
I jeszcze nasza Pani od matematyki. Matematyka – to był dopiero stres. Najbardziej lubiłem ułamki i klejenie figur geometrycznych z kartonu. To wychodziło mi najlepiej. Do dziś pamiętam słynne powiedzenie Pani Krysi, które słyszeliśmy, gdy któryś z nas pocił się przy tablicy. Pani Krysia rzucała wtedy dziennikiem i mówiła:
– Dzieci, dzieci, bomba na was leci 😉 .
Był jeszcze Pan Stanisław – dyrektor szkoły i nauczyciel muzyki. Wiecie, kiedy pierwszy raz w życiu dostałem kablem po tyłku? Oczywiście, na lekcji muzyki. A kabelek był nie byle jaki – od dyrektorskiego keyboarda. Dostać od samego dyrektora kabelkiem od jego keyboarda to prawdziwy zaszczyt. Zasłużyłem, to dostałem. I nawet mi do głowy nie przyszło, by poskarżyć się Rodzicom. Za to w klasie to myślałem, że się pod ławkę ze wstydu schowam. Ale potem wyszedłem na ludzi i już więcej nie rozrabiałem. Na muzyce 😉 .
Miło wspominam też salę gimnastyczną z innym Panem Stanisławem. Zwykle graliśmy w piłkę nożną. Mnie tam nigdy ganianie za piłką nie bawiło, więc koledzy w drużynie zwykle stawiali mnie na bramce. A że na widok lecącej w moją stronę piłki zwyczajnie się chowałem (no cóż – wybaczcie, ale zdrowie i życie ma się jedno 😊 ), to można się domyśleć, że raczej większość zajęć siedziałem na ławce rezerwowych. I modląc się, by już więcej rezerwa potrzebna na boisku nie była, rozwiązywałem sobie krzyżówki.
Ech, piękne to były czasy. Naprawdę piękne. Nieraz sobie myślę, że fajnie byłoby wrócić – na jakiś tydzień, może dwa – w tamte mury. Spotkać znów tamtych Ludzi, odświeżyć znajomości, znów poprzeżywać dawne stresy. Może jeszcze czegoś człowiek by się nauczył…
Dziś dziękuję za to wszystko Panu Bogu. Z perspektywy czasu bardzo to doceniam. W moim kapłańskim sercu zabieram dziś przed Jezusa na modlitwę wszystkie Osoby, które mnie uczyły i te, które w naszej szkole troszczyły się o to, by było w niej dobrze, czysto i bezpiecznie. Niech On sam – Kochani – wynagradza Wam trud i serce, jakie wkładaliście w to, byśmy kiedyś wyrośli na dobrych ludzi.