Każdy z nas ma w sobie coś z Barabasza…
Barabasz całował ręce swoich wybawców i dziękował im za ocalenie. Mężowie Sanhedrynu patrzyli na niego ze zdumieniem, gdyż nie bardzo wiedzieli, za co im tak dziękuje. Ci natomiast, którzy w tłumie najgłośniej krzyczeli jego imię, teraz odsuwali się od niego, jak od trędowatego żebraka.
Teraz już nikt nie zwracał na niego uwagi. Nikt nie zaproponował mu dachu nad głową. Nikt nie zaprosił na ucztę. ,,Dlaczego domagali się mojego uwolnienia?” – pytał sam siebie, idąc pustymi ulicami Jerozolimy. Czy tej nocy będzie miał gdzie spać? Czy zaśnie z pustym żołądkiem?
A jeszcze przed kilkoma godzinami tłumy krzyczały jego imię: ,,Barabasza, Barabasza.” Tak rozmyślając powlókł się na Golgotę i usiadłszy na przydrożnym kamieniu, patrzył na pusty krzyż, na świętujące miasto. Patrzył i łykał łzy. Nie mógł bowiem zrozumieć tego, po co ludziom potrzebne było jego ocalenie.
(wg Romana Brandstaettera)