Kochać i rozumieć…
Czas, który właśnie przeżywamy jest ze wszech miar wyjątkowy. Epidemia i bardzo realne zagrożenie zdrowia i życia sprawiły, że każdy z nas, nie wyłączając chyba nawet najbardziej niewierzących, zaczął zastanawiać się nad sensem ludzkiego życia, nad jego przemijalnością i kruchością. Ci bardziej wierzący zaczęli poddawać weryfikacji swoją relację z Bogiem. Pewnie pojawiły się pytania: Co by się ze mną stało, gdybym właśnie teraz… w tej chwili…
W tych dniach wszyscy mamy wiele nowych doświadczeń. Ci z nas, dla których wiara jest ważna, mają też nowe doświadczenie Kościoła. Kościoła, którego do tej pory nie znaliśmy od strony pozamykanych świątyń, od strony limitów osób na celebracjach i niemożliwości korzystania z sakramentów. Bardzo wielu z nas w tych dniach szczególnie odczuwa głód Kościoła, głód wspólnoty, głód Eucharystii.
Choć trudno to powiedzieć, myślę, że wszystkim nam ten czas jest jakoś potrzebny. Po co? Może po to, byśmy ten właśnie głód odczuli; byśmy sobie uświadomili, co to znaczy mieć głód Boga. Może po to, byśmy zobaczyli, co do tej pory mieliśmy, a czego może nawet nie docenialiśmy. Może po to, byśmy zwyczajnie zatęsknili…
Na pewno warto takie refleksje podejmować. Wielką pomocą w snuciu takich rozważań może okazać się jeszcze cieplutka książka ks. Krzysztofa Porosło pt. Kościół kocham i rozumiem. Wydana jeszcze zanim epidemia koronawirusa pojawiła się w Polsce. Ksiądz Krzysztof pisze o tym, że Kościół można i trzeba pokochać jak własną matkę. Pisze, że o Kościele – tak samo jak o własnej matce – nie można mówić źle. Matki się broni, przyjmuje się ją taką, jaka jest. Akceptuje się ją, próbuje rozumieć i kocha.
Warto sięgnąć po tę książkę i śledząc uważnie kolejne rozdziały, uczynić z nich swoisty rachunek sumienia. Nie z tego, co złego w Kościele robią kapłani czy biskupi. Nie z tego, czego nie robią, choć robić powinni. Nie, nie z tego… Bardziej z tego, czy ja kocham Kościół i czy robię wszystko, by ten Kościół rozumieć. By kochać i rozumieć jak rodzoną matkę…