Nie patrzę na zegarek, nie szukam koperty…
Kilka dni temu pewien internetowy serwis informacyjny postanowił wypytać ludzi o ich wspomnienia związane z wizytą kolędową księdza. Wspomnieniami podzieliło się wielu i jak łatwo się domyśleć, wspomnienia te były bardzo różne. Można nawet powiedzieć, że bardzo skrajne. Ktoś jeden chwalił księdza, że posiedział, wysłuchał, pocieszył. Ktoś inny przeciwnie – wyliczył, że kolęda w jego mieszkaniu trwała… 15 sekund. Jeśli to prawda, to smutno…
Kolędy są różne i różnie wyglądają, bo księża i ludzie, którzy ich przyjmują też są różni. Sam chodzę już dziewiąty rok i to, co piszę, wiem z autopsji. Nie mam zamiaru tłumaczyć księży niechlujów. A w obronie tych dobrych pasterzy napiszę tyle, że trudno – i piszę to z całą odpowiedzialnością – oczekiwać od księdza, że będzie siedział i słuchał kogoś, od kogo od samego progu wieje chłodem i kto zaczyna reformować w Kościele wszystko, tylko nie siebie.
Doskonale pamiętam kilka takich kolęd, w czasie których ktoś próbował mi udowodnić bezzasadność celibatu i przekonywał, że gdyby celibat nie istniał, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Żeby choć jeszcze zniesienie celibatu ode mnie zależało. A tak… człowiekowi narobili smaka i nic więcej 😉
Tak już całkiem poważnie to powiem, że sam nieraz – choć staram się być naprawdę bardzo miły – szukam najbliższej okazji, by wstać i wyjść. Można to nazwać ucieczką… jak kto woli. Na szczęście takich reformatorów spotyka się rzadko. W zdecydowanej większości moje spotkania z ludźmi przebiegają w bardzo miłej, życzliwej atmosferze.
Wielu Parafian mnie nie zna. Nie pracuję przecież w parafii, tylko w seminarium. I to już od czterech lat. Ci więc, którzy w niedzielę nie chodzą do kościoła na Mszę św. seminaryjną, zwyczajnie mnie nie kojarzą.
– Ksiądz na pewno jest z naszej parafii? Ja jakoś księdza nie znam – dopytują czasem. Uśmiecham się wtedy i mówię: – Bo widzi pani, ja to jestem taki ksiądz, co to do kościoła nie chodzi.
Taki tekst sprawia, że wszyscy parskamy śmiechem. A potem wyjaśniam, że do kościoła chodzić nie muszę, bo mam do dyspozycji u siebie seminaryjną kaplicę.
Aha… I jeszcze jedno. Muszę szczerze powiedzieć, że nie patrzę… W czasie kolędy nigdy nie patrzę ani na zegarek, ani tym bardziej na kopertę. Kiedy widzę, że leży na jednym końcu stołu, ja celowo siadam z drugiej strony. Nigdy nie biorę koperty sam, a i kiedy ludzie mi ją wręczają, zanim wezmę zawsze pytam, czy starcza im na życie. Pytam o to w każdym domu i jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś po takim pytaniu cofnął rękę z kopertą. – Mało mamy pieniędzy, ale jakoś dajemy radę. Zresztą kolęda jest tylko raz w roku. Niech ojciec to weźmie – nalegają. I wtedy biorę.
Ale ludziom w pamięci pozostaje to, że ksiądz zapytał, że się zainteresował. Jednym słowem: że wcale nie przyszedł po kopertę.