O bólu z powodu tego, czego nie ma…
Chociaż dzisiaj – w święto św. Kingi – Kościół daje nam do rozważenia fragment o ziarnach rzuconych w ziemię i nie kontynuuje wczorajszej perykopy o winnym krzewie i latorośli, chciałbym wrócić jednak do wczorajszej Ewangelii. Mowa w niej była m.in. o odcinaniu i spalaniu tych latorośli, które nie rodzą dobrych owoców.
Odcinanie czegoś, co ma lub kiedykolwiek miało w sobie jakikolwiek pierwiastek życia zawsze jest bolesne. I nawet jeśli nie boli już fizycznie, to zwykle wywołuje tzw. ból sentymentalny. Bóle mogą być przecież bardzo różne…
Dwa lata temu mój kolonijny wychowanek – już jako student – w wypadku samochodowym stracił nogę. Kiedy kilka tygodni później odwiedziłem go w szpitalu w Łodzi powiedział mi, że chociaż nie ma nogi, to właśnie ta noga, której nie ma najbardziej go boli. Wtedy – chyba pierwszy raz w życiu – usłyszałem, że istnieje w medycynie coś takiego, jak bóle fantomowe. Człowieka boli to, czego już nie ma…
Myślę, że podobnie dzieje się w Winnym Krzewem. Kiedy Ojciec odcina kolejne – nie przynoszące żadnych owoców – gałązki, Jezusa bardzo to boli. Nie jest Mu obojętne to, że ktoś zostaje od Niego odłączony. Świadomość, że oddał życie za kogoś, kto przez to, że jest nieurodzajny teraz zostaje odcięty i wrzucony w ogień, niesamowicie musi Go boleć. Warto przy tym bólu Jezusa nieco się dziś zatrzymać.
Winny Krzew to jednak nie tylko obraz Jezusa. To także symbol, w którym możemy widzieć całą wspólnotę Kościoła. Jeśli od Kościoła odpadają kolejni nasi bracia i siostry, to my, jako wspólnota ochrzczonych, nie możemy patrzeć na to obojętnie. Takie sytuacje najzwyczajniej w świecie muszą nas boleć. Musi nas boleć to, że tak wielu ludzi odrywa się od Kościoła, że tak wielu nie ma już łączności ze wspólnotą, przez co chodzą połamani jak suche gałęzie.
Tutaj, jako uczniowie Jezusa, musimy postawić sobie wiele pytań. Musimy zapytać się o to, co zrobiliśmy, by taki czy inny człowiek od Kościoła nie odszedł. Jak mu pomogliśmy? Czy byliśmy obok, gdy nas potrzebował?
I jeszcze inne pytania warto sobie stawiać?
Czy mnie, jako ucznia Jezusa, boli to, że tylu ludzi nie znajduje już w Kościele miejsca dla siebie? Czy nie jest mi obojętny każdy, kto odchodzi? Jak postrzegam ludzi połamanych przez życie, zostawionych samymi sobie? Czy modlę się za tych, których już we wspólnocie Kościoła nie ma?
Ktoś powie: No tak, znów kolejne pytania…
Ale czy rozważanie Ewangelii właśnie nie do stawiania sobie pytań winno nas prowadzić? Pytań, które otwierają nasze oczy i poszerzają nasze serca. Które nie pozwalają spać spokojnie kiedy wiemy, że tak wielu nie ma już żadnej życiodajnej relacji z Jezusem.
Niech szukanie odpowiedzi na te wszystkie pytania zakończy się dziś choćby krótkim westchnieniem za tych naszych braci i siostry, którzy odłączyli się od Kościoła i którzy może już nie widzą dla siebie ratunku. Modlitwa za nich pilnie potrzebna.
Wspomożycielko wiernych i niewiernych – módl się za nami.