Pozdrowienia ze stolicy…
Radosne Te Deum już odśpiewane. Zaiste, mamy za co Panu Bogu dziękować. Obóz w Jarosławcu był jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek prowadziłem. I to pod każdym względem.
Jakoś przeciwnie składało się tak, że gdy planowaliśmy wyjście nad morze, wychodziło słońce. Kiedy chcieliśmy pobyć trochę w ośrodku, Pan zsyłał nam deszcz, tak bardzo przecież potrzebny.
Obyło się też bez żadnych wypadków i kontuzji. Ani razu nie potrzebna nam była lekarska interwencja. Nie było też kontroli z Kuratorium, choć świadomy zmieniających się przepisów i przygotowany na wszystko chciałem, by ktoś po prostu sprawdził całą dokumentacje i uświadomił mi nieuświadomione jeszcze braki i pomyłki.
Jarosławiec 2016 to już historia. Teraz pora na własny urlop. Tradycyjnie, stawiam na Warszawę. Może i nie ma ona ducha, jak nasz królewski Kraków, ale za to ma wiele miejsc, które można odwiedzić. I wiele takich, do których można wracać. Ja wracam często – i chyba nikt tego zrozumieć nie potrafi – na Powązki. Dziś znów tam byłem. Tradycyjnie, przy kilku grobach zatrzymałem się na chwilę modlitwy.