Trzeba wiedzieć, kogo pytać…
Wszyscy po trosze podobni jesteśmy do Jana Chrzciciela. Tak jak on lubimy stawiać pytania i otrzymywać na nie odpowiedzi. Zresztą, cóż w tym niezwykłego? Przecież nawet przysłowie mówi, że kto pyta nie błądzi. Czy zatem Chrzciciel nie miał prawa otrzymać odpowiedzi na swoje pytania?
Miał prawo, to oczywiste, ale oczekiwanej odpowiedzi nie otrzymał. A na pewno nie otrzymał jej wprost. Bo Jezus znów wykazał się swoim bosko – ludzkim geniuszem i nie dając świadectwa o sobie, wskazał Janowym uczniom na to, co tak naprawdę było w ich zasięgu ręki. Znaki, o których Jezus wspomina, widziało wielu. Tyle tylko, że nie wszyscy łączyli je z osobą Jezusa. A znaki były naprawdę wyjątkowe: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą, umarli zmartwychwstają (por. Łk 7,18b.19-23).
A zatem podobni jesteśmy do Jana, bo tak jak on niejednokrotnie chcemy mieć coś czarno na białym. Chcemy konkretnej odpowiedzi na nasze pytania i wątpliwości, oczekujemy jasnych deklaracji, czytelnych komentarzy, itp. A tymczasem niejednokrotnie wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła i dostrzec to, co wcale trudno dostrzec nie jest. Dostrzec znaki i cuda, które tak naprawdę mówią same za siebie.
Nie ma nic złego w zarzucaniu Pana Boga naszymi pytaniami. Ale nie ma także nic złego w rozwijaniu w sobie zdolności dostrzegania pewnych znaków. Szczególnie tych, które wprost mówią nam o obecności Jezusa w naszym życiu.