W tej bitwie Zwycięzca jest tylko jeden…
Niedawno znajomy zadał mi dość dziwne pytanie: Po co ty siedzisz w tym konfesjonale tyle czasu, skoro i tak wiesz, że ci sami ludzie za kilkanaście dni znów przylecą do spowiedzi?
Po co? Jak to po co? Nigdy nie kryłem, że siedzenie w konfesjonale to zajęcie, które spośród wielu innych kapłańskich zadań i obowiązków lubię najbardziej. No może jeszcze głoszenie kazań. To takie dwa skrzydła, na których mocno się opieram. Bo przecież przy tablicy w szkole zastąpić może mnie każdy przygotowany do tego świecki, na pielgrzymce czy kolonii też zastąpić mnie może każdy. Nawet na zbiórce ministranckiej. Ale w konfesjonale i przy ołtarzu żaden świecki – nawet najlepiej przeszkolony – nie może mnie zastąpić. W tym akurat jestem niezastąpiony (przez świeckich oczywiście).
Odpowiadając na pytanie znajomego: Po co ty siedzisz w tym konfesjonale?, odpowiedziałem, że to misja specjalna związana z kapłaństwem. Bez względu na to, jak byśmy na ten sakrament patrzyli, trzeba przyznać, że Rafał miał rację: za kilkanaście dni ci ludzie znów przyjdą do spowiedzi.
Bo jest w nas to wszędobylskie skażenie grzechem, ta słabość, to doświadczenie pokusy, częstokroć silniejsze od naszej silnej woli. Nasze życie to tak naprawdę walka. Zmagamy się z naszymi grzechami, walczymy, próbujemy to wszystko przerwać, odsunąć od siebie, ale i tak – mimo najszczerszych chęci – prędzej czy później przychodzi moment, kiedy znów leżymy pod ciężarem takiego czy innego grzechu. Można powiedzieć, że jest to sytuacja, w której nasza wiara walczy z naszą naturą. Często walczy z naszym grzechem, uzależnieniem, nałogiem, przywarą. A ta nasza walka toczy się o wolność. O wolne serce. Są takie momenty, w których wiara zwalcza nasze zniewolenie i są takie chwile, w których zniewolenie przysłania naszą wiarę. Te dwie siły toczą ciągłą walkę, a polem bitwy jest nasza dusza.
Nie da się pokonać zła raz na zawsze. Nie da się raz na zawsze wyspowiadać i więcej nie grzeszyć. A zresztą… Czy właśnie o to chodzi Panu Bogu? Czy rzeczywiście Bogu chodzi o to, żebyśmy nie grzeszyli? Przecież tak naprawdę sam skazał nas na grzech. Dlaczego zatem miałby od nas teraz wymagać rzeczy niemożliwych (bo przecież niemożliwe jest to, by człowiek nie grzeszył)?
W tym temacie chyba wszyscy robimy wielki błąd. Koncentrujemy się na naszych grzechach. Rozpaczamy, rozdrapujemy. Pozwalamy, żeby nasze grzechy odciągały nas od Boga (stąd np. nasze zaniedbania modlitwy po grzechach).
A tymczasem wcale nie o grzechy idzie. Idzie o naszą miłość do Boga. Po upadku nie wolno koncentrować się na grzechu (nie on jest najważniejszy), po upadku trzeba skoncentrować się na Bogu. Trzeba sobie uświadomić, że Bóg ciągle nas kocha. Nawet, gdy jesteśmy brudni i poranieni przez zło. On nigdy nie przestaje nas kochać. To tylko nam się wydaje, że gdy tracimy łaskę uświęcającą, to Bóg już z nami nie gada, nie chce na nas patrzeć, odwraca głowę, zamyka oczy. Niektórzy wierzą, że tak właśnie jest. To dlatego są tacy, którzy do spowiedzi nie chodzą nawet kilkadziesiąt lat. Bo przestają wierzyć w tę Bożą nieskończoną Miłość.
Już św. Katarzyna ze Sieny pisała, że grzech powinniśmy uczynić swoim sprzymierzeńcem, bo po jego doświadczeniu możemy na nowo zaprosić Boga do swojego serca. A zatem – używając w dalszym ciągu gwary wojskowej – możemy zabić szatana jego własną bronią. Trzeba tylko choć w połowie być tak dobrym strategiem jak on i zawsze pamiętać, że ta wojna między dobrem a złem tak naprawdę już jest rozstrzygnięta. A zwycięzca jest tylko jeden. Inaczej być nie może.
Ojciec ma rację z tym ,że i tak będziemy zawsze grzeszyć a czasem próbujemy się za bardzo spinać i postanawiać że już więcej nie zgrzeszymy.
Bardzo mi w zrozumieniu tej sprawy pomogła konferencja brata Pawła Teperskiego”O spowiedzi”
Co do ojca ,to piękne świadectwo,że opiera ojciec kapłaństwo na spowiedzi i eucharystii,bo czasem odnosi się wrażenie,że nie którzy księża o tym zapomnieli