Wielka dziejowa niesprawiedliwość…
Tak jakoś mam, że lubię cmentarze. Te małe, wiejskie i te duże – metropolitalne. Wśród tych ostatnich – oczywiście – warszawskie Powązki. Dziś odwiedziłem Cmentarz Wojskowy. Na iluż grobach nie ma tam krzyży – wie tylko jeden Pan Bóg.
Dla mnie ten cmentarz jest przykładem wielkiego paradoksu, a jednocześnie wielkiej dziejowej niesprawiedliwości. Oto w jednej ziemi, często dosłownie po sąsiedzku, spoczywają tam dziś kaci czasów stalinowskich i ich ofiary. W jednym miejscu wielka zborowa mogiła (myślę o Łączce), do której wrzucano ciała zamordowanych przez system m.in. Żołnierzy Wyklętych i – dosłownie tuż obok, bardzo blisko – groby ich katów; tych, którzy polskich żołnierzy i opozycjonistów oskarżali, wydawali wyroki, torturowali, zabijali.
O to, jak leży się w bliskim sąsiedztwie tych, których się kiedyś torturowało najlepiej byłoby zapytać Julię Brystigerową czyli Krwawą Lunę. W wymyślaniu tortur i sposobów na łamanie naszych żołnierzy nie miała sobie równych. Ci, których przesłuchiwała mówili o niej tak: „Julia Brystigerowa słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom, była zdaje się zboczona na punkcie seksualnym i tu miała pole do popisu.”
Już tylko to jedno zdanie wystarczy za charakterystykę. Z różnych źródeł wiemy, że jedną z jej ulubionych tortur było przycinanie szufladą jąder młodych polskich żołnierzy.
Do dziś ta sadystka leży pośród naszych Bohaterów. I właśnie to uważam za wielką dziejową niesprawiedliwość.