Życie przepełnione jest… znakami
Łk 11,29-32.
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: „To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.
Chyba tak, jak większość z odwiedzających tego bloga, mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwcem. Oczywiście, nie stuprocentowym, nie spełnionym do końca. Taki stan do osiągnięcia będzie możliwy dopiero po drugiej stronie życia. Tu, na ziemi mogę chyba powiedzieć, że jestem szczęściarzem. Jestem zdrowy, mam fantastyczną rodzinę, kilku (niestety, tylko kilku !!!) dobrych przyjaciół. Mam sakrament kapłaństwa, żyję we wspólnocie; robię to, co lubię i lubię to, co robię.
Patrzę na to wszystko w kontekście znaków. Nasze życie pełne jest znaków. Tych codziennych, zwyczajnych, często niedostrzegalnych – takich jak otwarcie rano oczu czy chodzenie o własnych siłach. Jako kapłan mogę z bliska uczestniczyć w jeszcze wielu innych znakach: spowiedź jest znakiem Bożego Miłosierdzia, namaszczenie chorych jest znakiem uzdrawiającej łaski. O tym ostatnim zresztą już kiedyś pisałem, pielęgnując w pamięci cud uzdrowienia po namaszczeniu świętymi olejami pewnej niewiele ode mnie młodszej dziewczyny.
Znaki towarzyszą nam na każdym kroku. Te małe, codzienne i te wielkie, spektakularne. I chyba nie ma nic złego w domaganiu się znaków. Pod warunkiem, że mamy dobre intencje i że chcemy wykorzystywać je przede wszystkim dla naszego duchowego wzrostu.