O różnych wymiarach samotności…

Kilka tygodni temu zagadnąłem na facebooku jednego z moich lektorów. Nie widziałem go już jakiś czas w kościele, więc zapytałem, czy wszystko OK. Okazało się, że tak. Bogu dzięki, bo to naprawdę solidny lektor.

Z tego naszego pisania wywiązała się bardzo ciekawa wymiana myśli. W pewnym momencie pojawił się temat kapłaństwa. Zadałem mu pytanie: Co Twoim zdaniem w życiu księdza jest najtrudniejsze? Odpowiedź padła od razu: samotność.

Trudno się z tym nie zgodzić. Zresztą, utwierdziłem go w tym, co napisał. Samotność jest trudnym doświadczeniem dla niejednego księdza. To w niej (i w niewystarczająco bliskiej relacji z Bogiem) należy szukać źródła wielu kapłańskich frustracji i nałogów, np. alkoholizmu. I tutaj często kółko się zamyka: nie ma modlitwy, jest nałóg. Jest nałóg, nie ma modlitwy. Bardzo trudno jest się z takiego zaklętego kręgu wyrwać. Ale jest to możliwe. Znam takich, którym się udało.

W bycie księdzem wpisane jest bycie samemu, a to w wielu przypadkach prowadzi do samotności. Już wiele lat temu zwrócił na to uwagę papież Jan Paweł II, mówiąc: ,,Ksiądz po to jest sam, żeby inni ludzie sami nie byli.” I jest w tym ogrom racji. Można duszpasterzować, katechizować, posługiwać dzieciom i młodzieży, troszczyć się o rodziny, odwiedzać chorych, organizować pielgrzymki, itp. Można wpaść w aktywizm i działać, działać, działać… Można sprawiać, że inni ludzie nie są sami, ale.. Po tym całym działaniu i tak – prędzej czy później – ksiądz wraca się do własnego pokoju i … ostatecznie znów jest sam.

Doświadczenie samotności w kapłaństwie nieraz bywa trudne. Jest jednak na swój sposób naśladowaniem Jezusa. Kardynał Józef Ratzinger napisał kiedyś: ,,On (Jezus) umarł jako ziarno pszenicy w samotności, ale nie powstaje sam, lecz w swoim zmartwychwstaniu jest kłosem, który zabiera ze sobą wspólnotę świętych.” To oczywiste, że lepiej jest, gdy pod jednym dachem mieszka ze sobą wiele takich pszenicznych ziarenek. Tak właśnie jest we wspólnotach zakonnych, kiedy kilku braci może spotykać się ze sobą we wspólnej sali: rozmawiać, oglądać telewizję, dzielić się swoją codziennością. To na pewno bardzo pomaga, ale czasem zwyczajnie nie wystarcza.

W czasie kolędy dużo myślę o kapłańskiej samotności. Prowokują mnie do tego rozmowy z naszymi Parafianami. Wielu z nich też jej doświadcza. Bo był mąż, ale porzucił, wyjechał, poszedł do innej. Albo miał już swoje lata i odszedł do Pana. Bo były dzieci, ale wyfrunęły z gniazda i dziś tak zapracowane, że już nie odwiedzają. Bo wnuki już nawet adresu babci czy dziadka nie pamiętają. Numeru telefonu już chyba też nie, bo nawet na Dzień Babci w zeszłym roku nie dzwonili. Ech….

Słucham tych różnych historii i myślę sobie, że jest w tych naszych samotnościach wiele wspólnego. Jest w nich też pewna ważna różnica, o której ja sam zapomnieć nigdy nie mogę: ja jednak sam sobie tę moją samotność wybrałem. Może nie do końca wiedziałem (bo skąd niby miałem wiedzieć? Nigdy wcześniej przecież księdzem nie byłem) z czym się taka samotność łączy, ale jednak trochę wiedziałem i mimo to zdecydowałem się na takie życie. I nie żałuję… Moi kolędowi rozmówcy natomiast pragnęli innego życia. Chcieli mieć rodzinę po to, by nigdy nie być samemu. A jednak życie napisało dla nich inne scenariusze.

Kiedyś wspominałem tu już o tym, jak bardzo ciąży mi kapłańska bezradność i to, że w wielu sytuacjach mam związane ręce. I ta bezradność, która objawia się w konfesjonale, gdy – poza udzieleniem rozgrzeszenia i słowami otuchy – nic więcej zrobić nie można. I ta, która daje o sobie znać w różnych innych trudnych sytuacjach. W kolędowych rozmowach o samotności też jestem bezradny. Bo przecież nie zmuszę wnuczka, żeby odwiedzał babcię. I nie przekonam córki, żeby mniej pracowała, a więcej czasu poświęcała matce.

Dobrze, że ktoś kiedyś wymyślił kolędę. Dla wielu ludzi starszych i schorowanych to często jedyna okazja, by zwyczajnie się przed kimś wygadać, by się otworzyć, wylać swoje gorzkie żale (także żale do Pana Boga) i choć przez chwilę doświadczyć tego, że ktoś naprawdę chce ich posłuchać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.