Życie jest kruche…

Czytam dzisiejszy fragment Ewangelii (Łk 12, 13 – 21) i tak bardzo mocno przypominają mi się słowa papieża, które wypowiedział w środę wieczorem, stojąc w papieskim oknie. Mówił wtedy o wolontariuszu, który zaangażował się w przygotowania ŚDM, ale ich nie doczekał. Zmarł kilka tygodni przed ich rozpoczęciem.

W tym wspomnieniu – skierowanym do tłumu rozśpiewanych młodych ludzi – papież powiedział coś,  co na pewno nie może pozostać w nas – nie tylko w młodym, ale w każdym z nas – bez echa. Papież powiedział – a w zasadzie przypomniał – prawdę o tym, że wszyscy kiedyś umrzemy.

O tym było papieskie przemówienie i o tym jest dzisiejsza Ewangelia. Różnica jest tylko taka, że papież mówił o bardzo konkretnym człowieku, znanym nam z imienia i nazwiska, a Ewangelia mówi o kimś zupełnie anonimowym. O jakimś bezimiennym bogaczu. To jedyna różnica.

Zatrzymajmy się przy podobieństwie. I Maciek i bezimienny bohater dzisiejszej Ewangelii w pewnym momencie coś tracą. Można powiedzieć, że ich życie zmienia się przez to o 180 stopni. Życie Maćka zmienia się w momencie jego choroby. Życie bogacza w chwili, gdy sam Bóg nazywa go głupcem.

Obaj coś tracą: Maciek – przez to, że jest przykuty do łóżka – traci możliwość realizacji swoich marzeń. Nawet tak szczytnych, jak spotkanie z papieżem w czasie ŚDM. Traci możliwość realizowania swoich pasji, traci siły do pracy, itp. Bogacz traci to, na co całe życie pracował – swoje dobra i bogactwa.

Historia bogacza – a jeszcze bardziej historia Maćka – pokazują nam jedną ważną prawdę o naszym życiu. Prawdę o tym, że w jednej chwili możemy stracić wszystko. Nawet to, o co w tym świecie tak zabiegamy, co stawiamy na pierwszym miejscu w hierarchii naszych wartości. Możemy stracić to wszystko w jednym tylko momencie. W przysłowiowym mgnieniu oka. Na co dzień o tym nie pamiętamy i pamiętać nie chcemy. Żyjemy tak, jakby to wszystko miało być na zawsze nasze i tylko nasze. A tymczasem…

Dobrze jest zadać sobie kilka pytań:

Co jest dla mnie teraz (dzisiaj) w życiu największą wartością?
Czy zawsze pamiętam o tym, że w jednej chwili mogę to wszystko stracić?
Czy stać mnie na to, by dziękować Bogu za to, co mam i za to, czego nie potrzebuję?
Czy nic (żadne dobra ziemskie) i nikt (żadne ludzkie relacje) nie przysłania mi mojej miłości do Stwórcy?

Te pytania naprawdę warto sobie stawiać. A jeszcze bardziej warto dawać sobie na nie szczere odpowiedzi.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.