Nie czekać na kryzysy…
Mówi się, że gdy małżonkowie przeżywają kryzys, winni wrócić – choćby tylko we wspomnieniach i rozmowach – do swoich pierwszych wspólnych chwil. Do pierwszych randek, pocałunków, kolacji przy świecach. Podobnie radzi się księżom, którzy są na życiowych zakrętach. Oni też winni wrócić do tych momentów, w których zaczynali myśleć o kapłaństwie i poznawać tajniki swojego przyszłego życia. Innymi słowy – i jednym, i drugim radzi się powrót do tych chwil i miejsc, w których czuli w brzuchu przysłowiowe charakterystyczne motylki.
Szczerze powiem, że ja też mam takie miejsce. Kiedyś już chyba nawet o tym wspominałem. To kościół św. Ottona w Słupsku. Kościół niewielki, ale szczególny. Już 14 stycznia 1947 r. przekazany został siostrom klaryskom od Wieczystej Adoracji. Kilka dni później rozpoczęła się tam piękna praktyka całodziennej adoracji Najświętszego Sakramentu. Od 8 grudnia 1951 r. adoracja jest już całodobowa.
Modlitwom tych, którzy w ciągu dnia wstępują do kościoła z ulicy, towarzyszy zza ściany piękny śpiew sióstr klarysek, które gromadzą się przed Najświętszym Sakramentem po drugiej stronie ołtarza.
Miałem (i wciąż mam) w tym kościele swoje ulubione miejsce. Tuż przy tablicy pamiątkowej, poświęconej klerykowi Bronisławowi Kostkowskiemu. Błogosławionemu męczennikowi, którzy właśnie w tym kościele został ochrzczony.
Nie jestem w stanie policzyć godzin spędzonych w tym kościele, ale kiedy wczoraj znów tam wszedłem – po kilku latach przerwy – motylki znów się odezwały.
Rzeczywiście, dobrze jest wrócić do początków, do korzeni. Tym bardziej, że to dopiero pierwsze godziny Nowego Roku. Było więc wczoraj za co dziękować i było o co prosić.
I – żeby była jasność – nie trzeba z takimi powrotami czekać na kryzysy.
Zdjęcia z:
kościoła mariackiego, kościoła św. Ottona i cmentarza komunalnego w Słupsku