O konsekwencjach bycia (życia) ze Słowem…

Ewangelia wg św. Marka 1,21b-28.

W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: «Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego!» Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: «Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne». I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

Czytam tę dzisiejszą Ewangelię i trochę zazdroszczę mieszkańcom Kafarnaum. Nie, nie tylko tego, że widzieli Jezusa na własne oczy i na własne uszy mogli Go słuchać. Tego też, ale nie tylko tego… Zazdroszczę im tego, że oni się tą Jego nauką zdumiewali.

Próbuję to sobie wyobrazić: słuchali Jezusa i byli onieśmieleni i oszołomieni tym, co On mówi. Jacy jeszcze byli? Zaskoczeni? Zawstydzeni? Zdziwieni? Zmieszani? Oczarowani? Pełni podziwu? Urzeczeni? Zachwyceni? Zauroczeni? Nie bez kozery wymieniam tyle tych synonimów słowa ,,zdumieni.”

Wypisuję je tutaj po to, by sprawdzić, czy któreś z nich pasuje do mnie. Co ja czuję w momencie, kiedy czytam Ewangelię? Czy jestem onieśmielony i oszołomiony? Nie. Czy coś mnie w Ewangelii zaskakuje albo zadziwia? Też nie. A może coś mnie urzeka albo zauracza? Też raczej nie.

Dlaczego?

Pewnie dlatego, że z Ewangelią Jezusa znamy się już prawie czterdzieści lat. Owszem, Jezus wciąż fascynuje mnie jako Osoba (fascynuje, bo bez tego raczej trudno mówić o relacji przyjaźni i miłości), ale w samych słowach Ewangelii nie ma już chyba nic, co by powodowało jakieś moje wewnętrzne ,,wow.”

Ktoś powie, że to źle.

A ja myślę, że to jest po prostu konsekwencja bycia ze Słowem Bożym za pan brat. Ci, którzy słuchali Jezusa w Kafarnaum być może widzieli Go na oczy pierwszy raz w życiu. Był dla nich kimś nowym, jeszcze niepoznanym. Ich odbiór Nauczyciela z Nazaretu musi różnić się od odbioru kogoś, kto żyje z Jezusem w zażyłej relacji, kto codziennie czyta i medytuje Jego Słowo, kto siebie i innych uczy dostrzegać w życiu Jego działanie.

Nie ukrywam: chciałoby się czasem przy jakiejś Ewangelii wzruszyć czy popłakać. Np. przy rzezi niewiniątek (ach, ten okrutny Herod) albo na Golgocie. Albo wcześniej – przy biczowaniu. Ale te wzruszenia są już chyba za mną. Przychodzi bowiem w życiu człowieka wierzącego taki moment, kiedy z poziomu emocji i wzruszeń trzeba przejść na inny poziom. Na poziom pytań i odpowiedzi. Na poziom deklaracji. 

Trzeba w pewnym momencie zapytać się o to, czy naprawdę chcę, by Ewangelia stała się drogowskazem mojego życia. Jeśli na tak postawione pytanie dam twierdzącą odpowiedź, to w konsekwencji będę musiał zgodzić się na to, by emocje i tkliwości zeszły na plan dalszy. Ich miejsce musi wtedy zająć radykalizm. Bo Ewangelia to Księga Życia, która – gdy ją przyjmiemy – domaga się naszego radykalizmu. A radykalizm to nic innego jak odznaczający się bezkompromisowością sposób naszego myślenia, mówienia i postępowania. A tutaj emocje nie zawsze są dobrymi doradcami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.